06/04/2013

Cultural (In)Tollerance / (Nie)Tolerancja Kulturowa

Picture uploaded from Google Images



Anything goes in this world. Sometimes openly and other times, behind closed doors. Nations commonly look down on each other, publicly or privately. Either that or they are just not looking at all. 
 

Is it possible for us to become more tolerant of other cultures and nations? Everyone hopes that it is. Or is the opposite possible? That those who are open of other nations start gaining prejudices? In deed it is. I reached this conclusion primarily due to more than 10 years of living in several different countries. Also form the numerous international contacts I gained by choosing this way of life. I am aware of the fact that it is not necessary to travel half way around the world in order to reach this conclusion. I always wanted to explore. I had a wonderful map of the world on my desk wedged underneath a trendy glass tabletop (love 80's). I looked at it every time I sat there. I imagined that I would go here and there, that in country X people must be speaking this language and in country Y they speak differently.
In my imagination my looked like a Barbie doll (Please don't even go there, because it will be a drama, as it was not a real Barbie) has been to all corners of the world and spoke almost every language. However, in my real life, I followed the fate of my doll only in a small part. I don't speak as many languages, nor have I traveled so much (and definitely do not look so lush as type of Barbies do), but I can truly say that all my global 'conquits' however big or small have always been undertaken with all my non-plastic enthusiasm.

To the point though...
I come from a relatively small town called Chełm, which lies in eastern Poland, very close to the border with Ukraine. When I was growing up, Poland itself was very homogeneous racially and culturally. History has not spoiled us, and unfortunately we lost
many minorities during World War II.
When I left Poland (
which was in 2000) I had not seen many foreigners, so when I encountered one it was an experience of the highest order. It is not surprising therefore that when I left for Italy I was open to meet every nation, race, colour, and religion. It was a great to chat to an Italian, meet girls from South America, talk with these people and learn about their culture. Day after day 'I was soaking up Italy' and began to compare it to my country, which is perhaps a natural thing. Increasingly and perhaps unfortunately my comparison became 'we do that better in my country than you do here'.

We all know each nation has its strengths and weaknesses, the degree of which could be argued for hours. It is not up to me to judge this. All I know is that I needed a strong sense of identification with my country, and began to notice more negative traits.
I think this so called strong need for identification, was a natural part of the process of adapt
ing to my new environment. We all come from a home-nation and wanting to or not we naturally identify with it. When we change our environment sometimes our inner sense of identity gets shattered. Many of us then try to prove in front of themselves and others, that their place of origin is better than others. It is worth mentioning that many Western nations look down on others, which in turn triggers a revolt in the foreigners who feel provoked to indicate they are in no way inferior (defend their country).
We crush with the new reality and different perceptions of the world, which are not necessarily in harmony with
our beliefs. In short, an emotional storm arises inside us and it depends on our psyche and character how long we stay in that place for.
For some people this may
never happen, like for those who are lucky enough to find their 'place on earth'.


Assimilation


My '
defensiveness' passed after some time and I was able to integrate. It helped to the learn the language properly, because I could empathise with Italian nature. Work, (selling fruits and vegetables on Piazza della Sala in a small Tuscan town called Pistoia) encouraged many Margarita-Italian relations and made me a popular figure on the market ;) I was a foreigner but sort of like one of them.  Nevertheless, I always felt that Italy was not my 'place on earth', and I longed to go elsewhere. When the opportunity arose I moved subsequently to Spain and then Colombia. It did not work out, so I decided on a new start in Europe. It was very popular in those times to go to the United Kingdom (for visitors from Eastern and Central Europe). I lived first in Scotland, then moved to England. In both of these countries (yes, for me it's two separate nations!) I met people from all over the world and it was incredibly exciting. For example I met Australians for the first time in my life. Almost scared by their laid-back approach to life, which now I so envy them. For me – a Polish hardworking girl it was something from a completely different planet. I even placed guys from Australia on my list of 'men not to go out with' telling myself they're too laid back for me! They are no longer on this list, because I realised that an Australian could only be good for such a control freak such as me. 

 In conclusion, ​​every nation I had the pleasure of interacting on numerous occasions with, began to demonstrate itself in a form of automatic assumption in my mind. Oh, an Italian so they must be loud and funny and those from Southern Italy complain a lot. The French would always say “I am French” (just in case you have wondered:) and so on.
I'd like to note here, that these
were just my personal views at the time, which were never set in stone. It is generalisation. I realise that with this kind of thinking I am strengthening or creating stereotypes, which may not be expected from such a globetrotter that I could, be perceived to be. For the defence of my 'Honor' I will say that I met a lot of people who negatively evaluate or stereotype often basing only on what they heard in the media or from others. This is a severe 'ethical matter' which should be taken care by specialist rank Pope Francis;) I think therein lye's the paradox of the situation.Stereotypes and 'labels' also give us a sense of security, based on conclusions of our own experiences. Whether they are true, partly true or false is a different story. Often it turns out the more we learn about a nation, the more we know what to expect. If we are sensible we can be better prepared. This way we are less likely to get a culture shock, which often starts off a vicious circle of cultural intolerance.However if we have any negative prejudices from the stereotypes, we would appreciate it even more when we meet exceptional people from different nations. It will break through our stereotypes. After that it only depends on us and how we perceive each other.



WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Wszystkie ruchy na tym świecie dozwolone. Czasem oficjalnie, czasem 'za zamkniętymi drzwiami' każda nacja w bardziej lub mniej ewidentny sposób patrzy z góry na inne lub też w ogóle nie patrzy pominiejszając przy tym ich znaczenie we własnych oczach.

Czy można stać się bardziej tolerancyjnym dla innych kultur i nacji? Mamy nadzieję że tak. Czy można na odwrót? Zczłowieka otwartego i tolerancjynego zamknąć się na inne kultury lub nabyć wcześniej nie posiadanych uprzedzeń? Można. Powyższy wniosek wyciągnęłam przede wszystkim po ponad 10ciu latach życia w paru różnych krajach i licznych międzynarodowych kontaktach, które nawiązałam obierając tę drogę życiową. Zaznaczam, że zdaję sobie sprawę z tego, że aby dojść do podobnego wniosku niekoniecznie trzeba jeździć po świecie. Od kąd pamiętam zawsze chciałam poznawać świat. Miałam 'jego wysokość' mapę wciśniętą pod wówczas bardzo modnym szkłem na blacie mojego biurka (kochane lata 80te) i patrzyłam sobie na nią kiedykolwiek siedziałam przed owym stolikiem. Wyobrażałam sobie, że pojadę tu i tam, że tu to ludzie muszą mówić takim językiem, a tu to inaczej. W mojej wyobraźni moja lalka typu Barbie (proszę was nie będę zagłębiać się w temat lalki... nie była to bowiem prawdziwa Barbie i to był dla mnie dramat) znała prawie wszystkie języki świata i była już w każdym jego zakątku. Natomiast ja w moim rzeczywistym życiu tylko w niewielkiej części podążyłam losami mojej lalki, ponieważ ani nie mówię tyloma językami co ona, ani tak wyśmienicie nie podróżowałam. Nie dane mi też było osiągnąć figurę typu niby lalki Barbie, ale za to wszystkie moje światowe przeprowadzki oraz mniejsze i większe wyjazdy zawsze były przygotowywane z całym moim 'nieplastikowym' zapałem.

Do rzeczy. Pochodzę ze stosunkowo małego miasta o nazwie Chełm, które leży na wschodzie Polski daleko od centrum kraju, za to bardzo blisko granicy z Ukrainą. Kiedy dorastałam Polska sama w sobie była bardzo jednolita rasowo i kulturowo. Historia nas nie oszczędziła i niestety dużą część mniejszości narodowych utraciliśmy podczas II Wojny Światowej. Dopóki nie wyjechałam do 'Wielkiego Świata' (a było to w roku 2000) spotkałam może paru obcokrajowców w życiu i za każdym razem było to przeżycie rzędu najwyższego. Nie dziwi zatem fakt, że kiedy po raz pierwszy wyjechałam z kraju do Włochotwartymi ramionami witałam każdego cudzoziemca, rasę, kolor skóry i każdą religię. Było to dla mnie niezwykle egzotyczne wydarzenie obcować np. z Włochem czy spotkać dziewczyny z Ameryki Południowej, rozmawiać z tymi ludźmi i poznawać ich zwyczaje.

Dzień po dniu 'uczyłam się Włochów' porównując ich zachowanie i kulturę do mojej, co chyba jest rzeczą jak najbardziej naturalną. Niestety, coraz częściej też moje porównania wypadały negatywnie na niekorzyść Włochów. Chyba zdajemy sobie sprawę, iż każdy naród ma swoje zalety i wady, a co do ilości każdej z nich w danej nacji można polemizować godzinami. Nie mnie to oceniać. Ja w ramach silnej potrzeby identyfikacji z krajem, z którego pochodzę dostrzegałam co raz to więcej negatywnych cech. Myślę, że moja silna potrzeba identyfikacji z krajem, z którego pochodzę była naturalną częścią procesu adaptacji do nowego otoczenia.

Pochodzimy z pewnego kraju, chcąc tego lub nie identyfikujemy się z nim. W momencie zmiany otoczenia poczucie naszej wewnętrznej tożsamości zostaje mniej lub bardziej zachwiane, wielu z nas stara się udowodnić przed sobą i innymi, że miejsce, z którego pochodzi jest lepsze od tego, w którym obecnie mieszka. Swoją drogą wiele Zachodnich nacji patrzy z góry na inne, co z kolei wyzwala bunt w obcokrajowcach, którzy uważają, że powinni 'bronić' swego kraju aby zaznaczyć, że nie są w niczym gorsi.

Zderzamy się z nową rzeczywistością, oraz odmiennym postrzeganiem świata, co nie zawsze musi współgrać z naszymi przekonaniami. Krótko mówiąc powstajeemocjonalny sztorm, który już w zależności od naszej psychiki i charakteru może trwać chwilę lub towarzyszyć nam do samego końca pobytu w danym miejscu. Niektórym osobom, może on się praktycznie w ogóle nie przytrafić jeśli trafiły w 'swoje miejsce na ziemi'.



Asymilacja


Wspomniane negatywne porównania po jakimś czasie mi przeszły i częściowo udało mi się zasymilować z Włochami. Pomogło tu opanowanie języka na poziomie bardzo dobrym, bo wtedy mogłam wczuć się w ich naturę. Praca, którą wykonywałam, a była to sprzedaż warzyw i owoców na Piazza della Sala w Pistoi (małe, spokojne miasto Toskanii pełne emerytowanych koneserów świeżych jarzyn) sprzyjała licznym relacjom Margerito-Włoskim i pozwalała mi się z dnia na dzień stać popularną postacią na rynku;). Choć niby cudzoziemka to jakby jedna z nich. Nie mniej jednak zawsze czułam, że Włochy to nie jest moje 'miejsce na ziemi' i zapragnęłam gdzie indziej. Jak tylko nadarzyła się okazja przeprowadziłam się kolejno do Hiszpanii i Kolumbii. Nie dane było mi jednak tam ułożyć sobie życie, więc postanowiłam od nowa zacząć w Europie, tym razem w bardzo popularnej wtedy (dla przybyszów z ze Wschodniej i Centralnej Europy) Wielkiej Brytanii. Pierwsze pół tora roku mieszkałam w Szkocji, następnie przeprowadziłam się do Anglii. W obu tych miejscach (dla mnie to dwie odrębne kraje) poznałam ludzi z wielu zakątków świata, co niesamowicie mnie cieszyło. Pierwszy raz wtedy spotkałam np. Australijczyków. Trochę przeraziłam się ich wyluzowanym podejściem do życia, którego teraz tak im zazdroszczę. Wtedy dla mnie – hard working Polish girl było co coś z innej planety. Chłopców z Australii wpisałam na listę 'not to go out with'* tłumacząc sobie, że jak dla mnie są za bardzo laid back*. Po jakimś czasie Australijscy panowie z owej listy odpadli. Doszłam bowiem do wniosku, że takiej zestresowanej panience jak ja Australijczyk akurat dobrze by zrobił!

Tak czy inaczej, moje wyobrażenie o każdej nacji czy kulturze, z którą miałam przyjemność wielokrotnie obcować zaczęło przynosić owoce w postaci automatycznego 'metkowania'. Aha, jak Włoch to głośny i zabawny, ale ten z Południa kraju będzie narzekał. Jak Francuz mi to będzie podkreślał i będzie nad wyraz wrażliwy na punkcie swojej ojczyzny i tak dalej. Zaznaczam tutaj jednak, że były, to tylko moje indywidualne odczucia, do których i tak zawsze staram się podchodzić z dystansem. Zdaję sobie sprawę, że takim myśleniem pogłębiam lub kreuję stereotypy, czego po kimś, kto czuje się 'obywatelem świata' najmniej powinno się spodziewać. Nie mniej jednak to właśnie ten absurd staram się w tym tekście przekazać. Dla obrony 'honoru' powiem, że spotkałam wielu ludzi którzy negatywnie oceniają lub stereotypują inne nacje, często bazując tylko na tym, co usłyszeli w mediach albo, o zgrozo od innych. To według mnie już poważniejsze 'skrzywienie etyczne', którym powinien zająć się specjalista rangi papieża Franciszka. Myślę, że na tym właśnie polega cały paradoks tej sytuacji. Stereotypy i 'naklejanie metek' dają również człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, które to oparte jest na wnioskach z jego własnych przeżyć. To czy są one prawdziwe, po części prawdziwe, czy kompletnie wyimaginowane to już inna sprawa. Często okazuje się, że po bliższym poznaniu jakiejś nacji będziemy wiedzieć czego możemy oczekiwać i przy odrobinie wyczucia można się do tego odpowiednio przygotować. Zaoszczędzimy sobie szok kulturowy, który to właśnie często wprowadza nas w błędne koło nietolerancji kulturowej. Wtedy jeśli mamy jakieś negatywne odczucia co do danej nacji jeszcze bardziej docenimy, kiedy spotkamy wyjątkowych w niej ludzi i nasze uprzedzenia samoistnie się przełamią. I od nas tylko zależy jak chcemy dalej o tym myśleć.



*'not to go out with' - do nie chodzenia/umawiania się w sensie damsko-męskim
*laid back - wyluzowany/a

 

03/04/2013

Parlez vous Bla bla - My way to learn a foreign language / Mój sposób na naukę języka obcego


Picture uploaded from Google Images
Ever since I remember I always envied bilingual people. I believe, that they have an incredible capacity to express themselves in two different ways.

Not to mention those, who fluently speak more than two languages, or those who grew up in places where foreign languages are thoroughly taught from the youngest age. A slap in the face for so called 'talent for learning languages'.

I do not diminish here a value of the talent as such. I dare to say though, that a proper education enforced on a fundamental belief, that a language of certain country isn't the only way to communicate makes it easier.

For example the Scandinavians do not 'contaminate' thier minds by thinking, that others should learn their national languages if they would like to speak to them. All the opposite. They leave their pride behind and surround themselves with the English language not taking away anything from their national identity and interesting culture by doing so.

I heard once that if we don't know at least one foreign language, we don't know our mother tongue either.

I do agree.

Why? Because when learning a foreign language we are discovering our language again by listening deeper the words that we are using. Therefore when building phrases in a foreign language we can compare its similarities and differences to our mother tongue. This allows us to see how we think and how we construct phrases and can tell us a lot about how our mind works.

I love this feeling, when I discover that a certain word in my own language was created out of just new learned foreign word in another language, which I speak or study.

Maybe you have already heard a saying, that when we know a foreign language it is easier to learn others. I agree with this too, although when it comes to languages of European origin. I cannot tell whether this statement refers to all languages, as unfortunately I have not learned any language that is used outside of Europe.

The first foreign language I learned to speak fluently was Italian. Simple reason for this was that I began my international travels going to Italy for work, where people mostly speak Italian! I use the word mostly for a reason. A lots of inhabitants of this beautiful country speak regional dialects not making a big deal out of not talking 'correct Italian'.

Before I left for Italy, I knew maybe two words in Italian such as „Thank you” and „Yes”. Regardless, I stocked up my bag with Polish-Italian, Italian-Polish dictionary and moved to conquer Italy.

I immediately realized, that my 'a little bit of German' and 'a little bit of English' from school would not impress the locals, because none was paying too much attention to communication in other languages. Full of joy I notoriously began to browse my dictionary at every conversation I had and a new word would 'come into my head' as part of the process. Please do not overestimate my English-German abilities at that time. Unfortunately in Polish schools (at least 'during my time') they did not teach foreign languages as a form of communication. They drummed it into our heads speaking mostly Polish as they did it!

It is like learning how to swim on a sandy beach. I am not surprised, that people are not keen on jumping into the ocean of foreign langauges after lessons conducted on sand of their mother tongue. The sand scratches eyes like a lack of courage to start speaking the language taught in such a way.

Luckily nothing has scratched me, as Italians are very open to those who want to learn their language. Italian men for example are quite visual creatures, so it does not matter very often whether you say anything to them.

However 'speaking' (read chatting) was my favorite thing to do and I was aware, that if I did not learn Italian I would be in trouble.

Due to this issue I created in my head the following recipe to learn Italian:

I started from basic verbs, which I consider necessary: to like, want, can, to do, to speak and obviously to be and to have. I deliberately limited verbs variation to first and second person (ie. I think, you think), because we don't really need more for the first days and if we forget the variation we can always 'defend' ourselves with infinitives. I also learned these verbs in past simple, but only the first and second person. I believe that it is very important, as it is not easy for our listener to distinguish when we are talking in present or when in the past tense. I sometimes also used a gesture of waving my hand to describe that I mean a verb in the past teen. It helped, but knowledge of the past tense within the first days impresses a hell of a lot.

To my mixture I have also added adverbs such as: yesterday, today, tomorrow, counting to ten and a few nouns. For me it was crucial to know how to say for example: a week, a month, a year etc. It allows us to answer standard questions like: “How long are you here for?” and “When did you come here?” We can learn these nouns

We finish with two fundamental questions: “What does (it)... mean?” and “How do you say (this)... in...?”

And never ever we do learn a legendary expression from bla bla phrase books “I don't speak...”

We are not one or two year old that cannot speak. I think, therefore I speak should be our motto.

'Useful' words from language courses and schools such as attic, ham, hammer or bra can stay still in a dictionary and wait for their turn. We have only one mind and we need to supply it what is essential first.

We add confidence to the whole thing and we make it clear for us that even though we speak in a funny way and our grammar is bad at least we already say something and we are keen on it. Anywhere in the world I have been to I do not recall that that someone would criticize me for my willingness to communicate. In the worse case scenario we can make a person laugh (isn't great to make people smile even for a moment?) and in the best case we immediately capture their heart.

Fluent speaking in a foreign language is power – because it builds respect, freedom - because of the independence from others and expressing yourself with your own words. It is also an awesome opportunity to discover our 'alter ego', which in a foreign language can show us our temperament and behavior in a completely different light.


*In the described way I learned Italian, Spanish and I am currently learning French. It is not an academic method but it turned out to be effective to me.


WERSJA POLSKA / POLISH VERSION 



Od kąd pamiętam, zawsze zazdrościłam osobom dwujęzycznym. Uważam, że mają one możliwość wyrażania siebie na dwa różne sposoby.

Nie wspomnę, o tych którzy biegle władają więcej niż dwoma językami, lub o tych, którzy mogli dorastać w miejscach, gdzie skrupulatnie naucza się języków obcych od najmłodszego wieku nie zwracając uwagi na tzw talent 'do języków'. Nie bagatelizuję tutaj wartości talentu samego przez się. Śmiem twierdzić, że odpowiednia edukacja oparta na fundamentalnym pojęciu, że ich język to nie jest jedyny sposób porozumiewania się na świecie zdecydowanie ułatwia zadanie.

Skandynawowie na przykład nie 'zanieczyszczają się' myśleniem, że to właśnie inni powinni uczyć się ich narodowych języków jeśli chcą sie z nimi porozumieć. Wręcz przeciwnie, duma za płot (czyżby na Wyspy??) i otaczają się angielskim ze wszystkich stron nie tracąc przy tym na ich tożsamosci narodowej i jakże nietuzinkowej kulturze.

Kiedyś usłyszałam, że jeśli nie znamy choć jednego języka obcego to tak naprawdę nie znamy rownież swojego języka ojczystego.

Najbardziej w świecie się z tym zgadzam.

Dlaczego?

Bo ucząc się języka obcego odkrywamy nasz ojczysty na nowo poprzez głębsze wsłuchanie się w słowa, których używamy. Natomiast przy konsturowaniu zdań w obcej mowie mamy okazję porównać różnice i podobieństwa w nich zawarte. Pozwala nam to na obserwowanie tego jak myślimy, a to jak układamy zdania mówi nam wiele o tym jak pracuje nasz umysł.

Uwielbiam, kiedy odkrywam że jakieś słowo w moim języku ojczystym zostało utworzone własnie z nowo przyswojonego przeze mnie słówka w innym języku, którym mówię bądź właśnie się go uczę.

Napewno słyszeliście, że kiedy już znamy choć jeden język obcy to nauczyć się kolejnych jest coraz łatwiej. Tutaj również się zgadzam, ale co do języków pochodzenia europejskiego. Nie wiem, czy dotyczy to wszystkich mów świata, bo niestety nie władam żadną inną z poza tej kategorii.

Pierwszym językiem obcym, którym nauczyłam się biegle mówić był włoski. A to z tej prostej przyczyny, iż moje zagraniczne wojaże zaczęłam od wyjazdu 'za pracą' do Włoch, gdzie mówi się przeważnie po włosku. Używam zwrotu “przeważnie” celowo. Wielu mieszkańców tego pięknego kraju mówi w swoich regionalnych dialektach nic sobie nie robiąc z braku umiejętności posługiwania się prawidłowym włoskim.

Przed wyjazdem znałam może jedno słowo po włosku takie jak “Dziękuję” czy “Tak”, ale zaopatrzyłam się w słownik włosko-polski, polsko-wloski i ruszyłam na podbój (a zarazem na intelektualny ubój).

Natychmiast okazało się, iż moje 'troche po niemiecku' i 'troche po angielsku' ze szkoły nikomu nie zaimponuje, bo nikt tu nie zważał na inne języki. Ku mojej uciesze nałogowo wertowałam więc słownik przy każdej konwersacji i co chwila chcąc nie chcąc nowe słówko wchodziło mi do głowy. Przy czym proszę nie robić sobie iluzji co do moich wcześniejszych umiejętności angielsko-niemieckich. Niestety, w polskich szkołach (przynajmniej za 'moich czasów') języków nie nauczano, tylko wbijano je do głowy za pomocą jakże niezastąpionego języka polskiego.

Efekt tego taki, że właśnie nijaki. To tak jakby uczyć się pływać na plaży. Ja się nikomu nie dziwię, że nie ma ochoty wskakiwać do oceanu języków obcych po odbytych lekcjach prowadzonych na piasku języka ojczystego.

A piasek w oczy szczypie jak brak odwagi, aby tak nabytą mową zacząć się porozumiewać.

Mnie na szczęście nic nie szypało, bo Włosi to bardzo otwarci ludzie na tych, którzy chcą uczyć się ich języka, a włoscy mężczyźni na przykład to nad zwyczaj wizualne istoty, więc często nie ma znaczenia czy się w ogóle cokolwiek do nich mówi. Jednak mówienie (czytaj gadanie) było moim ulubionym zajęciem 'w tamtych czasach' i wiedziałam, że jeśli nie nauczę się języka włoskiego będę w tarapatach.

W związku z powyższym utworzyłam sobie w głowie nastepującą receptę na rozpoczęcie nauki języka włoskiego:

Zaczęłam od podstawowych czsowników, które uważam za niezbędne: lubić, chcieć, móc, robić, mówić no i oczywiście być i mieć. Celowo ograniczyłam naukę odmiany czasowników do pierwszej i drugiej osoby (czyli np ja myślę, ty myślisz), bo naprawdę na pierwsze dni nie potrzebujemy więcej, a jeśli zapomnimy odmiany to zawsze możemy 'obronić się' używając bezokoliczników. Owych czasowników nauczyłam się też w formie ja i ty w prostym czasie przeszłym. Uważam, że to bardzo ważne, bo nie łatwo jest słuchczowi odróżnić kiedy mówimy w czasie teraźniejszym a kiedy w przeszłym. Ja czasami używałam do tego gestu wymachiwania ręką za ramię co miało oznaczać, że mam na myśli czas przeszły. Pomagało, ale forma czasu przeszłego po zaledwie kilku dniach wierzcie mi robi niebywałe wrażenie.

Do mojej mieszanki dołączyłam przysłówki czyli: wczoraj, dzisiaj, jutro, liczenie do dziesięciu i parę rzeczowników. Dla mnie ważne było jak powiedzieć np: tydzień, miesiąc, rok itp ponieważ pozwala to odpowiedzieć na standardowe pytania typu: 'Kiedy przyjechałeś/aś tutaj', lub 'Jak długo tutaj jesteś?' Uczymy się tych rzeczowników, które nam akurat najbardziej służą. Podobnie z przymiotnikami. Sugerowałabym zapamiętywać takie słowa, których najczęściej używamy. Każdy z nas ma przecież swój własny niepowtarzalny (czy powtarzalny!) sposób wyrażania się.

Kończymy nauką dwóch niezastąpionych pytań: “Co to (...) znaczy?” oraz “Jak to się mówi po…”

I nigdy prze nigdy nie uczymy się legendarnego wyrażenia z rozmówek blablasko-blablaskich „Nie mówię po...”

 Nie mamy roczku czy dwóch latek żeby nie mówić. Myślę, więc mówię to nasze motto.

 'Niezastąpione'ówka z czytanek na kursach językowych lub w szkołach typu: poddasze, szynka, motyka czy biustonosz niech siedzą sobie w słowniku i czekają na swoją kolej. Umysł mamy jeden i najpierw trzeba dostarczyć mu tego, co najbardziej potrzebne.

Całość doprawiamy pewnością siebie. Utwierdzamy się w przekonaniu, że mimo to że mówimy śmiesznie i nie gramatycznie to przynajmniej już coś mówimy no i mamy do tego chęci. Gdziekolwiek na świecie nie byłam i starałam się mówić tamtejszym językiem, nie przypominam sobie aby ktokolwiek mnie skrytykował za chęci do porozumiewania się. W najgorszym przypadku można kogoś rozbawić (czy to nie wspaniale poprawiać ludziom humor choć by na chwilkę?) a w najlepszym błyskawicznie zaskarbić sobie ludzkie serca.

Biegłe mówienie językiem obcym to siła – bo wzbudza szacunek, wolność – bo niezależność od innych i wyrażanie się swoimi słowami, a nie słowami innych. To również niesamowita okazja aby odkryć w sobie nasze “inne ja”, które właśnie w obcym języku może ukazać nam nasz temperament i sposób zachowania w zupełnie innym świetle. 
 

*Opisanym 'sposobem' nauczyłam się włoskiego, hiszpańskiego I obecnie uczę się francuskiego. Nie jest to metoda naukowa, ale dla mnie okazała się skuteczna w zakresie szybkiego uczenia się języka, szczególnie kiedy naprawdę chcemy w nim mówić.


02/04/2013

My heart is where Scotland is / Moje serce jest tam, gdzie jest Szkocja


Even after 10 hours of journey down from Scotland to Brighton I do not seem to have enough of it. I decided to share some photos of Scotland and Glasgow that I stored on my laptop over the years.
At the end everything started in Scotland...

                                                          ******

Nawet po 10ciu godzinach jazdy ze Szkocji do Brighton nie mam jej dość. Chciałabym podzielić się zdięciami ze Szkocji i Glasgow, które przechowuję na moim laptopie.
W końcu wszystko zaczęło się w Szkocji... 


Necropolis

Fort William



Scottish cows in Pollok Park

Glasgow by night


Fort William


Fort William

Would you like to see more?


 
And where is your heart?


To all my friends in Scotland.