30/03/2013

Glasgow is fun






Taking the opportunity to spend the Easter holidays in Scotland, specifically in Glasgow, I have decided to introduce you this cool city.

I arrived
in Glasgow for the first time on 14th January 2005. I only learned about this city two months before my departure! It only happened because an accidental acquaintance answered my question; “Where can I go to find work in Europe?” with "My brother is in Glasgow, Scotland and I will join him soon. This is a cool city and if you know English you will get a job there easily”.


 “I am going there" I said.

Anyway, let’s get back to 14th January 2005. It was a windy Scottish winter without snow or frost, but with a cold determined wind. After a journey of over eight hours by bus from London to Glasgow I got off at Buchannan Bus Station. It was a Saturday night and the city was partying. I went outside the station and I could not believe what I saw; girls were wearing miniskirts without tights, or short dresses with their boobies out! I just thought: 'Wow, they mustn't feel the cold!' This was my first experience of a Scottish, also British, night out which I will never forget (not only due to the above reasons).

My entire stay in Glasgow was special. It was my first experience of British culture, a completely different world, new to me. The people were lovely and most importantly lots of fun! Glasgow is fun; its people are fun; the accent is... well, fun to me! Though sometimes I do not understand all of them - for example a Glasgow bus driver - it's not a big deal because non-verbal communication is... fun. Nae bother*.

At the beginning I lived in Govan,
a place that is far from the city center and considered to be dangerous. The last subway to get there was about 23:45 then I had to walk 15 minutes next to a park of decent size, which was nice during the day but not very much at night. There were chavs meeting for their regular sessions of drinking, smoking and whatever else. The chavs* in Scotland are named - by a name elegant-sounding to me - NEDs* (see below the explanation of this abbrevation). I dared to do this walk three times in my life. Once I walked holding the neck of the wine bottle hidden in my bag so that I could break it on the above-mentioned NEDs, luckily I did not need to do so because it would have ended badly... but not for the bottle, or for the NEDs.

After a stressful li
fe in Govan I decided to spoil myself and moved to an apartment in the West End – a mostly student area - known from the very beautiful park (with squirrels, not NEDs for a change), the university and all of its cool atmosphere. The short distance from the West End to the city centre allowed me to indulge in Glasgow's night life regularly. I spent most nights dancing in clubs such as The Arches, The Tunnel, Riverside Club and others whose names I do not remember, but I will not forget that I had great times there.

However nothing beats Polo. Polo is gay club, but everyone is welcomed there. Nowhere else I felt such positive energy as in there. People are smiling, they are relaxed or laid back - you name it - but without rudeness, unnecessary showing off and snobbery. You overdress and feel stupid, because you stand out from the crowd? Not in Polo. You will hear the compliments about how great you look. Coming right after work in jeans and a sweatshirt? Great! No one will even notice. At the end of the day clothes do not make the man. The main thing is to have fun. Polo is a must point during my short stays in Glasgow twice a year when I visit my friends. I would like to add though that Polo is a club with popular commercial music, for more creative type of vibes I would refer you to the clubs mentioned before in this text.

I would like to point out that Glasgow is not just clubs and nightlife entertainment though. It also
has beautiful parks such as Pollok Country Park, Queen's Park and Kelvingrove Park (as mentioned above in the West End). It has architecture such as Glasgow Cathedral and my favorite place - the scenic Necropolis – a Victorian Cemetery Garden. I can not skip the beautiful museums in Pollok Country Park and Kelvingrove Art Gallery.

The great thing is
also that Glasgow is only (attention!) around an hour's journey by train or bus from the outstanding capital of Scotland, Edinburgh. So for those who are not fans of nightclubs in Glasgow can go for an intellectual nourishment in Edinburgh. Glasgow is fun.

 
*Nae Bother – Scottish for No problem
*Chavs / NEDs– people from lower social class mostly unemployed. NED stands for No Educated Deliquent



WERSJA POLSKA - POLISH VERSION

Wykorzystując okazję, że obecne Święta Wielkanocne spędzam w Szkocji, a konkretnie w Glasgow, postanowiłam wam to miejsce nieco przybliżyć. 

Do Glasgow przyjechałam po raz pierwszy w życiu 14go stycznia 2005 roku. O istnieniu tego miasta dowiedziałam się dopiero niespełna dwa miesiące przed wyjazdem. Stało się to tylko dlatego, że przypadkowo napotkany znajomy w odpowiedzi na pytanie, do kąd w Europie jechać za pracą powiedział mi następująca rzecz: “Mój brat jest w Glasgow, w Szkocji. Nie długo do niego dołączę. To jest fajne miasto i jak znasz angielski to dostaniesz tam prace na bank”.

Powiedziałam więc :”Jadę 

Wróćmy jednak do 14go stycznia 2005. Był to środek wietrznej szkockiej zimy, bez żadnych tam śniegów czy mrozów, ale za to z zimnym zdeterminowanym wiatrem, przy którym czuje się zimno tak samo jak podczas śnieznej polskiej zimy. Wysiadłam z autobusu po ponad ośmigodzinnej podróży z Lądynu do Glasgow na dworcu Buchannan Bus Station. Była to sobotnia noc i miasto bawiło się w najlepsze. Wyszłam przed dworzec i nie mogłam oczom uwierzyć. Dziewczęta z gołymi nogami, w mini lub krótkich dekoltowych sukienkach. Z burzszkami, łydkami i tym podobnymi na wierzchu. Pomyślałam: “Ale, zahartowane dziewcznyny!”. Było to moje pierwsze doświadczenie szkockiej (oraz brytyjskiej) “night out”, a zarazem noc którą pamietać będę na zawsze. Nie tylko z powyższych względów. Cały mój połtoraroczny pobyt w Glasgow był wyjątkowy. Były to moje pierwsze doświadczenia z brytyjską kulturą. Nowy, dla mnie zupełnie inny świat oraz uczynni przemili ludzie, ale co najważniejsze dużo świetnej zabawy!

Glasgow jest fun. Ludzie są fun. Akcent jest (fun). I choć do tej pory czasem nie rozumiem co mówi do mnie np rdzenny kierowca autobusów w Glasgow, nie ma to specjalnego znaczenia, bo niewerbalny przekaz jest… fun. Nae bother.*

Na początku zamieszkałam na Govanie, daleko od centrum i niebezpiecznie. Ostatnie metro dojeżdżało tam około 23:45. Potem trzeba było iść 15 minut koło pewnego parku, który za dnia był ładny, ale nocą już nie bardzo. Siedzieli tam na ławeczkach odpowiednicy angielskich Chavs*, w Szkocji określanych elegancko brzmiącym dla mnie NEDs*. Odbywali tam swoje regularne schadzki przy alkoholu i fajkach i czym tam jeszcze. Odważyłam się przejść tamtędy w nocy trzy razy w życiu. Raz szłam nawet trzymając za gwint butelke wina schowaną w torebce, aby w razie czego rozbić ją na wyżej wspomnianych. Na szczęście nie miałam ku temu okazji, bo źle by się to skończyło… i to nie dla butelki, ani dla Neds'ów.

Po stresującym mieszkaniu na Govanie postanowiłam się rozpieścić i znalazłam pokój w studenckiej dzielnicy West End znanej z pięknego parku (w którym dla odmiany grasują wiewiórki), uniwersytetu i ogólnie przyjemnej atmosfery. Bliski dystans z West Endu do centrum pozwolił mi na serio zagłębić się w nocnym życiu Glasgow. Spędzałam więc liczne noce tańcząc w clubach takich jak The Arches, The Tunnel, Riverside Club i innych, których nazw już nawet nie pamiętam, ale nie zapomniałam za to, jak świetnie sie w nich bawiłam. Nic nie przebije jednak Polo. Polo, to klub dla gejów, ale wszyscy są tam mile widziani. Nigdzie w nocnych klubach nie czułam wielokrotnie tak pozytywnej energii jak w Polo. Ludzie uśmiechnięci, zrelaksowani czy jak ktoś woli wyluzowani, ale bez chamstwa, zbędnych lansów czy snobizmu. Wystroisz się i jest ci głupio, że wyróżniasz się z tłumu? Nie w Polo. Usłyszysz tam za to komplementy o tym jak świetnie wyglądasz. Przyjdziesz od razu po pracy w jeansach i bluzie? Też super. Nikt nawet tego nie zauważy, w końcu nie szata zdobi człowieka. Najważniejsze to dobrze się bawić. Polo jest bezdyskusyjnie "stałym punktem programu", podczas moich krótkich pobytów w Glasgow dwa razy do roku, kiedy to odwiedzam moich przyjaciół. Zaznaczam jednak, że Polo jest klubem popularnym z muzyką komercyjną, po a bardziej wygenerowana czy kreatywną odsyłam np. do klubów wymienionych wyżej w tym tekście. 

Chciałabym jednak zaznaczyć, że Glasgow to nie tylko kluby i rozrywkowe nocne życie. To także piękne parki takie jak Pollock Country Park, Queen’s Park i Kelvingrove Park (ten na West Endzie, o którym już wspominałam), architektura np Katedra Glasgow a przy niej moje ulubione miejsce widokowe Necropolis – Victoriański Ogród Cmentarny. Nie mogę pominąć pięknych muzeów jak Burrell Collection w Pollock Country Park czy Kelvingrove Art Galery. 

Świetne jest również to, że Glasgow jest tylko (uwaga!) godzinę pociągiem i ciut powyżej godziny autobusem od stalicy Szkocji - Edynburga. Więc komu nie w głowie brykanie po nocnych klubach w Glasgow może udać się na itelektualną strawę właśnie do Edynburga. Glasgow is fun.
 
*Nae Bother – w Szkockim Nie ma sprawy

*Chavs, NEDs – coś na wzór polskiego dresiarza, ale jak by wersja ekstremalna, prawie jak człowiek z marginesu społecznego. NED to skrót od Nie Edukowany Delikwent (tłumaczenie dosłowne).

27/03/2013

Pieskie Życie / Dog's life


Photo uploaded from Google Images

























I would love to have a doggy life. Under one condition though. That it would be life of an average dog bred or rather cherished in Rio de Janeiro's homestead.

I hold my hands up, I did not expect such a great love for dogs which is proudly
demonstrated by Brazilians in Rio (at least in the South part of the city, where I stayed).
I only saw the dogs being groomed, perfectly maintained, happy and smiling.
All, Poodles, little Poodles, Terriers, Labradors, German Shepherds, Dachshunds and Gacki. (read “Gazky). I call Gazky a special kind of dogs who have their ears hanging down from side to side. I call them that way because they are so cute.

Poodles and Terriers were carefully shaved, Spaniels combed. I managed to even encounter Chau Chau and I was desperate to shave him, as with his thick hair, in a country famous for Brazilian waxing did not seem to be right. By the way how does he manage on Copacabana without a bikini?!!!
I came across a dog being pushed in a child's pram (I guess it was female because had a ribbon), but I had already seen a cat on a supermarket trolley in a cap, so I was not particularly surprised.
One thing I know for sure. I never saw such podgy and outright obese doggies like in Rio. Dachshunds were sausages (not just by their common English name) and Gazky were a haggis. (I share here a sincere hope that no dog eating person is reading this text, as speaking about obesity I don't mean to stimulate the taste buds).
All doggies walked slowly, therefore my conclusion is that it's due to the heat they are not that keen on it so do not burn as many calories as their European friends.
There was also a television program called Cachorrada, (for Cachorro in Portuguese dog). Doggies jumped through and over the various obstacles and proudly overcame them to get their rewards.
These were not podgy due to obvious reasons. Presenters on the TV were all over the moon and the audience as well.
Isn't it a dogs life?!!


So the dogs of all nations .. On a vacation to Rio!



WERSJA POLSKA / POLISH VERSION


 
Chciałabym mieć pieskie życie...Pod warunkiem, że byłoby to życie przeciętnego psiaka hodowanego, a może raczej hołubionego w Rio de Janeiro'wym domu.
Przyznam się bez bicia, że nie spodziewałam się takiej miłości do psów jaką dumnie demonstrują Brazylijczycy w Rio (przynajmniej w tej Południowej części miasta, w której przebywałam). Widziałam tylko pieski wypielęgnowane, super utrzymane, zadowolone i uśmiechnięte. Wszystkie. Pudle, Pudelki, Terierki, Labradory, Wilczurki, Jamniki i Gacki. Gackami określam takie fajne psiny, którym ich czubate uszy trochę na boki zwisają. Pudle i Teriery były starannie ostrzyżone, Spaniele wyczesane, udało mi się nawet napotkać Chau Chau i aż mnie nosiło, żeby go ogolić z jego pokaźnego, gęstego włosia, które w kraju słynnym z brazylijskiej depilacji woskiem jakoś mi nie pasowało. Jak on swoją drogą daje radę na Copacabanie??

Natknęłm się nawet na pieska prowadzonego w wózeczku dziecięcym (suczka chyba była bo w kokardce), ale wcześniej już widziałam kota na wózku z supermarketu w czapce z daszkiem, więc na kolana mnie to nie rzuciło. Jedno wiem na pewno. Nigdzie nie widziałam takich pulchnych i wręcz otyłych piesków co w Rio. Jamniki były serdelkami, a gacki szynkami. (Żywię tutaj szczerą nadzieję, że nie czyta tego tekstu jakiś smakosz piesków, bo właśnie mówiąc o otyłości nie chodzi mi bynajmniej o pobudzenie kubków smakowych).
Wszystkie psiny chodziły wolno, więc mój wniosek jest taki, że pewnie z gorąca nie chce im się szybciej, no i nie spalają tyle kalorii co ich europejscy kompani.

Był też program w telewizji zwany Cachorrada - od Cachorro po portugalsku „Pies'', może coś jak ''Psilandia''.

Cachorros śmigały po przez różne przeszkody śmiało je pokonując i co raz to dostając jakieś smakołyki. Pieski te akurat pulchne nie były z wiadomych powodów. Prezenterzy w niebo wzięci, widownia też. Pies z kulawą nogą i by spróbował.

A wiec psy wszystkich narodów... Na wakacje do Rio!




 

24/03/2013

Jesus is always with you... Rio



Last Monday I returned from a week's holiday in Rio de Janeiro. I've always wanted to go there as most of the people who dream of travelling to exotic places.
Well, for us Europeans, South America is an exotic place even though in many ways it is a very European place.
Of course it was great and I didn't even have to expect good weather, because there was just no need for it. Even when it rains, or is cloudy, you can enjoy the momentary breeze and not have to give away the summer clothes (no way!).
What I pay most attention to when I visit a new place is the people. The way how they behave, how they react to foreigners, and sometimes how they look, but this is rather my observation than judgment.
Well, while in Rio I came across a significant amount of rude people. This happened mainly in shops, cafes, bars, which is where a poor tourist mostly goes. The first few days I could not get used to this. I even happened to go out ostensibly from one of the bars where the cafe assistant yelled at me in Portuguese, I guess she was giving me instructions about how to order and pay. On a side note, service charge in Brazil is included in the bill (legendary 10%) so it is something to get nervous about...
Something was not right, because
all Brazilians, which I have met so far (outside Brazil) are charming people, very helpful and very friendly, and my first impression when I landed in Rio was shockingly contradictory.
Assistants in supermarkets looked offended and those in shops as well. I was thinking what is their problem?
They have sun, Samba and genetically cool but are still dissatisfied.
Maybe they used to go for holiday to former communist Poland where such a service was a standard...
The last time I was treated this way was in Munich, but let's get back to Rio.
 After a few days, I met a lot of very nice people in other service sectors such as
restaurants, regional tourism agencies, etc. I came to the conclusion that, “all that glitters is not gold”.
Part of it is probably this awkwardness when they can not communicate with a foreigner, when they do not speak Portuguese. At the same time I must clarify that I greeted and thanked them in their language, and tried to speak Portoñol, which means inserting familiar Portuguese words in Spanish, which I am more fluent in.
I think it is mandatory for me to learn a few polite words of the language of the country I am visiting. It shows respect for its culture, the desire to connect with other people
on the same wavelength. And nobody can ignore this.
I also met a few people who spoke excellent English, but at the same time there where people who could not speak a word of it. They were genuine, kind and selfless.
It allowed me to see their true nature which is responding to people from their heart and that captured my heart for a change.
However the rude salespeople were commited to their rudness as well. So they can not be accused of falsehood, for which my Polish culture is so sensitive.
I just wonder how it will be at the World Cup next year when it comes to
customer service and communication...
But the statue of Jesus watches over Rio, so “Tudo va a ser bom” *


WERSJA POLSKA/ POLISH VERSION


W zeszły poniedziałek wróciłam z tygodniowego urlopu w Rio de Janeiro. Zawsze chciałam tam pojechać jak pewnie większość ludzi, którzy marzą o egzotycznych podróżach. No tak, dla nas Europejczyków, Ameryka Południowa to egzotyka choć w wielu aspektach jest bardzo europejska.
Było świetnie i nawet pogoda nie musiała dopisywać, bo po prostu tam nie ma takiej potrzeby. Nawet gdy pada deszcz, czy się chmurzy, można się cieszyć chwilowym zefirkiem i nie trzeba rezygnować z letnich ciuszków (a jakże!).
To, na co najbardziej zwracam uwagę kiedy odwiedzam nowe miejsce to ludzie. To jak się zachowują, jak reagują na obcokrajowców, na to jak wyglądają czasem też, ale to raczej obserwuję niż oceniam.
Otóż podczas pobytu w Rio natchnęłam się na znaczącą ilość nieuprzejmych osób. Zdarzało się to głównie w sklepach, kawiarniach, barach, czyli tam, gdzie biedny turysta udaje się najczęściej. Przez pierwsze dni nie mogłam się do tego przezwyczaić i zdarzyło mi się nawet wyjść ostentacyjnie z jednego z barów, gdzie ekspedientka krzyczała na mnie po portugalsku dając mi chyba wskazówki co do tego, jak powinnam dokonać zamówienia. Na marginesie obsługa klienta w Brazylii jest wliczona w rachunek (legendarne 10%) wiec jest się po co denerwować...
Coś mi się nie zgadzało, ponieważ wszyscy Brazylijczycy, których do tej pory poznałam
(po za Brazylią oczywiście) to przesympatyczni ludzie, bardzo pomocni i bardzo przyjacielscy, a tu taki szok!
Ekspedientki w supermarketach obrażone, te w sklepach odzieżowych tak samo. Myślę, o
co im chodzi... mają słońce, mają Sambę i fajne geny a niezadowolone. Może oglądały
polskiego „Misia” w oryginale i wzięły go sobie do serca? Ostatni raz traktowano mnie tak w Monachium, ale o tym kiedy indziej.
Po paru dniach, spotykając też wielu przemiłych ludzi w innych sektorach usług takich jak
restauracje, turystyka regionalna itp, doszłam do wniosku, że nie taki diabeł straszny. Po
części to chyba ta nieporadność, kiedy nie mogą porozumieć się z obcokrajowcem, wprawia ich w ten stan. Przy czym podkreślam, że witałam ich po portugalsku, dziękowałam też oraz starałam się mówić Portoñol, czyli wstawiając znane mi portugalskie słowa w mój o wiele bardziej biegły hiszpański.
Jest dla mnie kwestią bezsporną, aby nauczyć się choć tych grzecznościowych słów w
języku kraju, który się odwiedza. To ukazuje szacunek do danej kultury oraz chęć połączenia się z drugim człowiekiem i nadawania „na tych samych falach”. A tego nikt nie
zignoruje.
Spotkałam też parę osób, które świetnie mówiły po angielsku, jak również te, które nie
znały w tym języku ani słowa. Wszyscy oni byli autentyczni w swojej uprzejmości i
bezinteresowności. Pozwoliło mi to dostrzec ich prawdziwą naturę reagowania na ludzi
sercem i to moje serce zaskarbiło.
A te jak to określiłam nieuprzejme ekspedientki przynajmniej w tej swojej nieuprzejmości też były autentyczne. Nie można im więc zarzucić fałszywości, na którą polska kultura jest tak wyczulona.
Zastanawiam się tylko jak to będzie podczas World Cup w następnym roku jeśli chodzi o
obsługę klienta i komunikację...
Ale statua Jezusa czuwa nad Rio i „Tudo va a ser bom”.* 


 


 * It means '' Everything will be alright'' in English.
*”Tudo va a ser bom” - z portugalskiego wszystko będzie dobrze


Dlaczego Margarita Felis? Why Margarita Felis?


Photo uploaded from Google Images. Not my own property.


Przestawiłam słowa w imieniu Felis Margarita. To łacińska nazwa kota piskowego (zwanego także kotem pustynnym, lub kotem arabskim).
Kot jest niesamiowity, taki niby podobny do kotów domowych, ale za razem inny od kotów dzikich. Według mnie ma wygląd kosmiczny, a ja lubię kosmos za jego intergalaktyczne cechy, które nie mieszczą mi się w głowie.

Kolejność słów przestawiłam, bo jednak tym kotem nie jestem. A imię Margarita towarzyszy mi od wielu lat, ponieważ wyjeżdżając wiele lat temu z mojego ojczystego kraju i zaczynając nowe życie podświadomie wybrałam swoją nową tożsamość przetłumaczając moje prawdziwe imię Małgosia na włosko-hiszpańskie Margarita.

Na marginesie Felis to prawie jak ''Feliz'' co po hiszpańsku znaczy ''Szczęśliwy'', więc Szczęśliwego Nowego Bloga życzę!



Felis Margarita is the Latin name of the Sand Cat (also known as the Desert Cat or Arabic Cat). I swapped the words Felis Margarita.
In my opinion the cat is amazing, similar to domestic cats in some ways but different from wild cats.
The cat looks cosmic and I like the space for its intergalactic characteristics that do not fit in my head.

I swiched the order of the words, because I am not a Sand Cat. I translated my name to Margarita years ago when I left my native country and it has been with me ever since, because while starting a new life I subconsciously chose and new identity by translating my real name Małgosia (or oficially Małgorzata) to Italian-Spanish version Margarita

(In English Małgorzata stands for Margaret. Don't even try this;)

By the way Felis is almost like “Feliz” which in Spanish means “Happy”, so Happy New Blog to you!


Kim jestem? Who am I? / Kim jestem?

 
My name is Malgosia Ruszkowska. Malgosia means Margarita in Spanish. I come from a small Polish city called Chelm. I always wanted to travel and learn foreign languages, so I left Poland in the year 2000 and started my life journey. I’ve lived in Italy, Spain, Colombia, UK (Scotland and South England), Germany and currently back in England (Brighton) – a town where I always felt good and truly myself.

The name Margarita stuck to me at the start of my journey in Italy, and seems to be doing well so far.

I might go back to Poland one day, but not yet…

Since I left my fatherland and lived in all those places I worked in several sectors starting with selling fruits, through carpentry, waitressing and jobs in corporations.

At the moment I work for a small family-run telemarketing company in Brighton.

I like being active and try new things in life. I also like to try old things in life, but in a new way.

I believe, that the best thing we can do for ourselves in life is to explore our potential and become the best person we can possibly be, remembering to respect others and have fun.

I like to say, that life is a never ending journey, which takes place inside and outside of me, and I would like to share my experiences with you here, in my blog.

If you have any questions or simply want to communicate, feel free to write to me.



 
WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Nazywam się Margarita. Chociaż w moim paszporcie jestem Małgorzatą, Margarita zdaje się do mnie trafiać, kiedy przedstawiam się w  "Wielkim Świecie".

A teraz na poważnie…

Nazywam się Małgosia Ruszkowska. Margarita po hiszpańsku to Małgosia. Pochodzę z Chełma. Od kąd pamiętam, zawsze chciałam zwiedzać świat oraz uczyć się języków obcych. W roku 2000 wyjechałam z Polski, aby zacząć moją życiową podróż.

Mieszkałam we Włoszech, Hiszpanii, Kolumbii, Wielkiej Brytanii (Szkocja, Południowej oraz Środkowej Anglii) i Niemczech. Obecnie znowu mieszkam w Anglii (Brighton) – miejscu, gdzie zawsze czułam się sobą.

Imię Margarita utrzymuje się przy mnie od mojego pierwszego wyjazdu z kraju (do Włoch) i jak na razie ma się dobrze.

Pewnego dnia przypuszczalnie powrócę do Polski, ale jeszcze nie teraz…

Od momentu wyjazdu z ojczyzny i podczas moich wojaży imałam się wielu różnych zajęć, począwszy od sprzedawania owoców, poprzez stolarkę, pracę kelnerki, skończywszy na pracy w korporacjach. Obecnie pracuję w małej, rodzinnej firmie telemarketingowej w dziale zatrudnienia.

Uwielbiam być aktywna oraz próbować nowych rzeczy. Lubię również próbować rzeczy starych, ale na nowy sposób ;)

Wierzę, że najlepszą rzeczą jaką możemy w życiu dla siebie zrobić, jest odkrywanie naszych talentów i dążenie aby stać się możliwie najlepszą "wersją siebie", pamiętając przy tym o szacunku dla innych i dobrej zabawie.

Lubię twierdzić, że życie, to niekończąca się podróż zarówno w głąb mnie samej jak i na zewnatrz. O tym jest ten blog.

Jeśli macie ochotę się ze mną skontaktować, napiszcie.