28/04/2013

Made in Bangladesh

www.glogster.com
 


























The recent tragedy in Bangladesh finally “provoked” me to write a post about clothes “Made in Bangladesh/China/Cambodia” etc. Just to remind you, a massive building used for manufacturing of this type of clothing collapsed last Wednesday. This incident caused death of over 200 people and there are hundreds of casualties.
It’s a tough topic, therefore I wasn’t sure how to address it. I will try though to convey how I perceive this “trend” in clothing industry and I how I try to “deal” with it.

I am not a shopaholic, but I like to buy nice new clothes occasionally. Although it sounds trivial, every time I shop for garments, I imagine a day of an average worker in an Asian sewing factory of a contractor such as H&M for example. I have never been there, my opinion is based only on what I heard in the media or from others, who are also interested in this subject.
What I imagine isn't nice...
It seems wrong to me, that I buy in shops of the companies, which take part in the misery of people in countries, where probably life for most is miserable anyway. On the other hand I don't have much of a choice. You see, the low or so called moderate prices in these shops are tempting, and unfortunately I don’t earn enough to buy from more “ethical” producers.

It would be great to make your own clothes by tailors as in “old times”. Unfortunately it’s a challenging task, because is time consuming and quite pricey. You could do it from time to time, but not on every day basis. Anyway, I don’t think, that this would resolve this problem. A tailor would not rather sew a t-shirt with a scull or Mickey Mouse for 4 pounds.
Here in England just the alternations often cost twice as price of clothing to work on. I don’t even want to wonder, how much it would cost to sew something from the scratch.

Most of us would assume, that these poor people in Asia, working for employers who exploit them (not only in clothing industry) at least have a job. Often it could be their only chance for a “better tomorrow”. If there was no of these factories in mentioned Bangladesh, what would they do instead? I can’t answer this question. I speculate, that local businessmen, are also responsible for it and they exploit their people. The corruption reaches fever pitch and human life is worth maybe a t-shirt.
Suppose, that a certain contractor would like to perform certain positive changes with regards to this situation. He would have to also convince his brokers, co-workers, business partners and more others. Every one of them has their own opinion, values, interests to defend, so I am not surprised that regarding this matter nothing really goes forward.

In my life I learned to spend my money very carefully. Not only, because I can’t afford everything, and I prefer to save my finances for something more important or valuable for me. I also believe, that a lots of things to buy in this world do not match their excessive prices. I can’t see any logical reason to overpay for something, what was produced at low costs in unknown to me circumstances. Primarily I am talking about clothes made at massive scale, because that’s what this post is about. In practice, I always try to buy my clothes at the sales, or any discounts. I just assume, that those poor people form the “Third World” , who toil for us to look fashionable in our “First World” have already been paid their miserable salaries. By not paying the full price I don’t take the money out of their pocket, but at least I don’t contribute to the profit of those, who surely will not open their private wallets to help for example the victims of mentioned tragedy.

Perhaps I am wrong and do something, that makes no sense. The contractors or their brokers will still make a profit from my purchases, even though if I buy on discounts. It’s a negligible help anyway… Have you got any suggestions?

I am not going lead demonstrations by the shopping centers, because I would have to come there naked. And it’s not paradise to wander around in Eva’s garment. All the opposite. It’s a matter from “hell” . Most of my clothes surely are made is sweat shops. I would be then a devil of hypocrisy.





 WERSJA POLSKA / POLISH VERSION




Ostatnia tragedia w Bangladeszu, w końcu sprowokowała mnie do napisania postu o ubraniach “Made in Bangladesh/China/Cambodia” itp. Dla przypomnienia chodzi tu, o zawalenie się budynku, w którym znajdowały się zakłady produkcji właśnie tego typu odzieży. Zginęło ponad 300 osób (według oficjalnych danych), są setki rannych. Temat trudny, dlatego nie za bardzo wiedziałam, jak się za niego zabrać. Nie mniej jednak spróbuję przekazać jak postrzegam ten "trend" w przemyśle odzieżowym i jak sobie "z nim radzę".

Nie jestem zakupoholiczką, nie mniej jednak nie różnię się zbytnio od wielu kobiet i lubię kupować sobie nowe ciuszki. Brzmi trywialnie, ale praktycznie za każdym razem, kiedy przechadzam się po sieciówkach wyobrażam sobie dzień z życia przeciętnego robotnika w azjatyckiej szwalni powiedzmy kontrahenta H&M. Nigdy tam nie byłam, moje wyobrażenia opieram wyłącznie na informacjach, które usłyszałam w mediach bądź od innych zainteresowanych... I wyobrażam sobie nieciekawe rzeczy...
Jest mi głupio, że kupuję ubrania w sklepach firm, które częściowo przykładają się do żałosności ludzkiej egzystencji w krajach, gdzie i tak ludziom musi być ciężko. Z drugiej strony nie mam zbytniego wyboru. Sama nie zarabiam tyle, aby kupować odzież od bardziej "etycznych" producentów, a niskie czy tzw przystępne ceny w sieciówkach często mnie kuszą.

Fajnie by było zlecać szycie ubarań tutejszym krawcom jak "za dawnych czasów". Niestety zadanie to wyzywające, bo czasochłonne i kosztowne. Można tak od czasu do czasu, ale nie na co dzień. I tak nie rozwiązało by to problemu, bo krawiec raczej nie uszyje t-shitra z trupią czaszką czy Myszką Miki za 4 funty. Tutaj w Anglii same poprawki krawieckie często kosztują dwa razy tyle, co zakupiona rzecz, więc nawet nie chcę się zastanawiać ile kosztowało by uszycie czegoś od podstaw.

Większość  z nas zakłada, że ci biedni ludzie w Azji pracujący u wyzyskujących ich pracodawców (nie tylko przecież odzieży) przynajmniej i tak mają pracę. Często jest to dla nich jedyne wyjście do "lepszego jutra". Gdyby nie było tych fabryk we wspomianym Bangladeszu to co by robili? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zdaję sobie sprawę, że są za nią rownież odpowiedzialni miejscowi przedsiębiorcy, którzy wyzyskują lokalną społeczność, w której żyją, że korupcja sięga zenitu i życie ludzkie jest warte może t-shirta.
Załóżmy, że taki kontrahent sam chciałby coś dobrego w tym kierunku zrobić. Spekuluję, że musiałby on jeszcze przekonać do tego swoich pośredników, współpracowników, współwłaścicieli i może wielu innych. Każdy z nich ma swoje zdanie, wartości, interesy do obrony, więc się nie dziwię, że nic specjalnie w tej sprawie nie rusza do przodu. 

W życiu nauczyłam się wydawać pieniądze bardzo ostrożnie. Nie tylko dlatego, że nie na wszystko mnie stać i wolę zaoszczędzić na coś, co dla mnie jest ważne lub bardziej wartościowe. Uważam też, że wiele rzeczy sprzedawanych na naszym rynku ni jak ma się do ich wygórowanych cen. Nie widzę, żadnego logicznego powodu dlaczego miałabym przepłacać za coś, co i tak zostało wyprodukowane przy najniższych kosztach, w niewiadomych mi okolicznościach. Odnoszę się tutaj przede wszystkim do odzieży tworzonej na masową skalę, bo o tym przecież jest ten post. Praktycznie zawsze staram się kupować ją na przecenach lub korzystając z różnego typu zniżek. Wychodzę bowiem z założenia, że ci biedni ludzie, co się zaharowują w krajach "Trzeciego Świata", abyśmy wyglądali modnie w naszym "Pierwszym Świecie" i tak już dostali swoją marną zapłatę. Nie płacąc pełnej ceny za daną rzecz już i tak nic im nie ujmę, ale przynajmniej nie przyczyniam się do powiększenia zysków, tych, którzy raczej nie otworzą swoich prywatnych portfeli na pomoc dla choćby ofiar wspomnianej katastrofy.

Być może się mylę i robię coś, co nie ma żadnego sensu. Kontrahenci lub ich pośrednicy i tak na mnie zarabiają nawet, jeśli kupuję po zniżkach. Zresztą znikoma to pomoc. Może macie jakieś sugestie? 

Demostracji pod centrami handlowymi robić nie bedę, bo musiałabym przyjść na nią naga, a to nie raj, żeby chodzić w stroju Ewy. Wręcz przeciwnie. Przecież chodzi o "piekielną" sprawę :)
Wiekszość moich ubrań pewnie została wykonana w takich szwalniach jak te w Bangladeszu... Byłabym wtedy diabłem hipokryzji.


25/04/2013

Gumtree - Of course! / Gumtree - Oczywiście!

Gumtree Logo - Google Images

Gumtree is a dodgy place! Well, not really… It’s an irreplaceable web site, with which help I managed to resolve some of the most annoying problems in my everyday life regarding accommodation or selling my stuff for example. And that’s without paying a penny.
 


On Gumtree you can find a flat, find a job, offer a flat, offer a job, sell and buy, meet people (don’t confuse with buy or sell people though!) and more. I tried most of the above and am delighted to share my Gumtree experience in little bullet points:

  • I posted an advert once, that I can offer my Italian, Spanish or Polish in exchange for learning French. A nice French girl replied to it, who wanted to learn Italian. We met and carried on speaking Italian and French with each other. Through our first “lesson”… We met again several times to gossip in English (of course!) and we became friends. Recently she asked me “how my French was” and I replied “Merde…”* She corrected it to “Merdique”*… I still don’t speak French, neither she speak Italian. But we are still friends :)
  • Once, I wanted to make some extra money, and found an advert offering to earn cash by managing some cheques with some unknown to me people. Looking back, I can’t believe I did it, but I replied to it and few days later got the first cheque to pay into my account. I was supposed to get earn the percentage of this “transaction”. Luckily, not my brain (of course!) but my intuition suggested me to get an advice of my friends before doing it. Uff… I almost wiped out my account of money. It was a “bounce out cheque”.
  • Two years ago I posted an advert under a section “Skill Swap” to offer my coaching for learning dancing, yoga or other related services. Part of my coaching study was to practise my coaching skills with people I don’t know. That’s where idea about advertising came from. A very skilled man with a “typical” English name answered to my advert offering yoga lessons or reflexology sessions (which he has studied too by then). I chose reflexology (of course), as it’s always good to get a massage for free. It turned up to be a nice Indian guy, who loved practising his massaging skills and kindly offered them to my flatmates as well. Only to the girls though. I had an Indian flatmate at that time, but he didn’t want to know. For those, who don’t know what reflexology is, I clarify briefly: it’s a specific feet massage classed as alternative medicine. During our third session the guy all the sudden kissed my foot. He was out of my place within hundredth of second. We never managed to write each other a testimonial after that…
  • At the beginning of this year I decided again to learn French. I found an advertisement of a nice French girl, who charges a reasonable amount of money for individual French lessons. We are still meeting for our classes and I am progressing in learning the language. We are not friends though… I stop myself from gossipping in English to her, but once I learn French on fluent level I know we become them (of course!):)
Welcome to Gumtree world! You should have your eyes wide shut for the good and the bad! :)


 
WERSJA POLSKA / POLISH VERSION

 

Gumtree to podejrzana sprawa... Nie, nie zupełnie... To niezastąpiony serwis internetowy, z którego pomocą zdołałam rozwiązać pewne frustrujące problemy mojej codziennej egzystencji, takie jak np. szukanie pokoju do wynajęcia, czy sprzedaż moich szpargałów. I nie kosztowało mnie to ani złotówki.

Na Gumtree możesz znaleźć mieszkanie/pokój, znaleźć pracę, zaoferować mieszkanie/pokój, zaoferować pracę, sprzedać coś, kupić również... coś, poznać ludzi (nie mylić z kupnem lub sprzedażą ludzi!) i wiele innych. Próbowałam większość z wyżej wymienionych i jestem rada podzielić się z wami moim "Gumtree doświadczeniem":

* Kiedyś zamieściłam ogłoszenie, że mogę zaoferować naukę języka włoskiego, hiszpańskiego lub polskiego w zamian za naukę francuskiego. Odpowiedziała mi miła Francuska, która chciała nauczyć się włoskiego. Spotkałysmy się i dukałyśmy wzajemnie po włosku i francusku. Przez pierwszą "lekcję"... Potem spotykałyśmy się aby poplotkować po angielsku (oczywiście!) i zaprzyjaźniłyśmy się. Ostatnio owa "przyjaciółka" zapytała "jak idzie mój francuski", a ja odpowiedziałam, że "Merde"*... Poprawiła mnie mówiąc "Merdique"*... Nadal nie mówię po francusku, a ona po włosku, ale nadal jesteśmy friends:)

* Parę lat temu chciałam dorobić sobie do pensji. Natknęłam się na ogłoszenie, gdzie oferowano zarobienie ekstra pieniążków po przez wpłacanie czeków od nieznanych mi ludzi na moje konto bankowe. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam, ale na nie odpowiedziałam. Za parę dni otrzymałam pierwszy czek do wpłacenia na moje konto. Miałam zarobić na procencie od tej "transakcji". Na szczęście moja intuicja, bo nie mój mózg (oczywiście!) podpowiedziała mi, aby poradzić się moich znajomych zanim przystapię do "pracy". Uff.... Prawie wyczyściłabym sobie konto. To był czek bez pokrycia...

* Dwa lata temu zamieściłam ogłoszenie pod sekcją "Wymiana usłóg" (z ang. Skill Swap) oferując coaching w zamian za lekcje tańca, yogi czy tym podobne. Częścią mojej nauki było praktykowanie coachingu z ludźmi, których nie znałam. Stąd ten pomysł z ogłoszeniem. Pewien "wykwalifikowany" facet z "typowym" angielskim imieniem odpowiedział na moje ogłoszenie, w zamian oferując praktykę yogi lub refelksologię (której on również się wtedy uczył). Wybrałam tą ostatnią (oczywiście!), bo to zawsze fajnie dostać masaż za darmo. Zamiast Anglika, był to "miły" chłopak z Indii, który uwielbiał praktykować swoją technikę masażu i uprzejmie zaoferował się też moim współlokatorkom. Miałam wtedy takiego współlokatora z Indii, ale tamten nie chciał nawet słyszeć. Dla, tych, którzy nie wiedzą co to refelksologia, szybko wyjaśniam; to specyficzny masaż stóp zaliczany do medcyny alternatywnej. Podczas naszej trzeciej "sesji", chłopaczyna nagle pocałował mnie w moją stopę... Był za drzwiami mojego mieszkania w setnych sekundy. Nigdy nie mieliśmy już okazji napisać sobie zaświadczenia o odbytych "praktykach"...

* Na początku tego roku zapragnęłam znowu nauczyć się francuskiego. Znalazałam ogłoszenie pewnej miłej Francuzki, która oferowała indiwidualne lekcje tegoż języka za bardzo przystępną cenę. Nadal się spotykamy na naukę, a mój francuski ewoluuje. Jednak nie jesteśmy friends... Powstrzymuję się od plotkowania z nią po angielsku, więc jak już opanuję francuski to wiem, że się nimi staniemy (oczywiście!) :)



* merde - in French for "shit" / po francusku "gówno"
* merdique - "shitty" in French / po francusku "gówniany"

22/04/2013

Come Fly with Me

BBC Come Fly with Me


I truly enjoy, when people of a certain culture can laugh at themselves. And what's best? They laugh at something, that others would do too. Why do I say this? Recently I got obsessed with a British series „Come Fly with Me” and I cannot resist introducing it to those who are unfamiliar with it.

„Come Fly with Me” is a production starring two British comedians, known from „Little Britain”; Matt Lucas and David Walliams. Both gentlemen are transformed into different characters, which they are play perfectly in my view. The characterization is also very

impressive.Here in the UK there is no need to introduce them to anybody. „Little Britain” presents life of „typical” Brits, from different social classes and parts of the country, in a much caricatured form. I think, it works out brilliantly and I have proper fun when watching these series. Although, sometimes they go „too far” and my laughter crashes with discontent. The plots repeat often, which can be a bit boring at times, but there are more funny moments, so I forgive it to the series and recommend it anyway. At least to get to know the British culture from a „different angle” ;)

In „Come Fly with Me” we also have „typical” characters played by Matt and David, incredibly characterized (honestly, I don't know how the production team do it!), but the action takes place mostly at an airport. The series is like a sort of documentary (mockcumentary). Narration performed by a famous, professional sounding voice (and very nice at the same time) of an actress Lindsay Duncan.

„Come Fly with Me” illustrates the absurd dominating customs in the country in a hilarious way. Those comical situations may be relevant to other places in the world without unnecessary debates. The series, in my opinion demonstrates, that Brits know exactly, how they come across and how others may see them, and this is not so characteristic of every culture. Thank of this, they allow themselves to “take the Micky” out of other nations. This caricatured entertainment is served all over, spreading an understandable simplicity for most people. There is no way to get offended.

It's a shame, that so far only 6 (!) episodes were filmed. Wikipedia informs me, that David Walliams advised that production of next pieces will not be continued...I found out instead, (not on Wikipedia!) that this actor lives in Hove Lagoon, so not far away from where I live...If I meet him one day jogging by the sea, I am going to run after him so far and for so long until he agrees to influence the production to re-initiate! 

 


WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Uwielbiam, kiedy w pewnej kulturze ludzie potrafią się z siebie śmiać i co lepsze; śmieją się z tego, z czego inni też by się śmiali. Dlaczego o tym mówię? Ostatnio dostałam obsesji na punkcie pewnego brytyjskiego serialu pt. "Come Fly with Me" i nie mogę się powstrzymać od przedstawienia go niewtajemniczonym.

"Come Fly with Me", to produkcja z udziałem dwóch brytyjskich komików, znanych z "Little Britain"; Matt Lucas and David Walliams. Obaj panowie są charakteryzowani na różne postcie, które według mnie odtwarzają wyśmienicie, (charakteryzacja jest również bardzo imponująca!). Tutaj, w Wielkiej Brytanii nikomu nie trzeba ich przedstawiać. 

"Little Britiain" przedstawia życie "typowych" Brytyjczyków z różnych warstw społecznych ich kraju w bardzo karykaturalej formie. Moim zdaniem świetnie im to wychodzi i mam niezły ubaw ogladając ten serial, choć czasami posuwają się "za daleko" i śmiech zaciera się z zażenowaniem. Często też, powtarzają się fabuły zachowań postaci i może to być trochę nudne, ale fajnych momentów jest zdecydowanie więcej, więc wybaczam i mimo wszystko polecam. Choćby, aby poznać brytyjską kulturę, tak troche "z innej strony".

W "Come Fly with Me" też mamy różne "typowe" postacie grane przez Matta i Davida, niesamowicie ucharakteryzowane (naprawdę nie wiem, jak ekipa produkcyjna to robi!), z tym, że akcja dzieje się najczęściej w jednym miejscu - na lotnisku. Serial ma charakter dokumentalnego, narracje odtwarza pewien znany, profesjonalnie brzmiący, a przy tym bardzo miły dla ucha głos aktorki Lindsay Duncan.

"Come Fly with Me" w przezabawny sposób ukazuje absurdy zwyczjów panujących w Wielkiej Brytanii, które bez zbędnych rozważań można odnieść do większości innych miejsc na świecie. Serial według mnie pokazuje, że Brytyjczycy doskonale wiedzą jak są postrzegani przez innych, co wcale nie jest takie charakterystyczne dla każdej kultury. Dzięki temu, mogą sobie pozwolić na robienie sobie żartów z innych nacji. Serwują karykaturalizm na całego zarażając rozumianą prostotą dla wiekszości. Nie sposób się obazić. 

Szkoda tylko, że do tej pory zostało nakręcone tylko 6 (!) odcinków...Wikipedia podaje, iż David Walliams oznajmił, że produkcja następnych odcinków nie będzie kontynowana... Ja za to dowiedziałam się (i to nie z Wikipedii!), że aktor ten mieszka na Hove Lagoon, czyli na rzut beretem ode mnie. Jeśli spotkam go kiedyś nad morzem na porannym joggingu, to będę za nim gonić do skutku, aż zgodzi się wpłynąć na wznowienie produkcji!

There you go, this is what I am talking about! / Fragment (jeden z moich ulubionych) z serialu :)


19/04/2013

Life Coach - my view on life coaching / Mój punkt widzenia



By a definition a Life Coach is a person whose services we can use when we look for help in resolving a certain personal issue. It could be related to relationships, whether at work, in a family or our friendships. If we need a support on our career path, a Career Coach would be a more suitable choice.
I personally have studied Corporate and Executive Coaching and even though the course is only an introduction to this profession, I can truly confirm, that it is a rich source of knowledge which offers a great set of tools and skills for career development.
I also used both coaching services mentioned above. I found some of them very helpful while other less beneficial. Why?

A Life/Career Coach is a person, who accordingly to our circumstances asks right questions in order to help us achieve our goals. A Coach can also use all sorts of coaching exercises in order to discover our potential or to establish what limiting beliefs add to our failures. Both the questions and coaching exercises, e.g. visualisation, may effectively help us to achieve our goals.
Sounds great and it is really worth trying, but it is important that we choose a Coach who is suitable for our needs. What do I mean by that? Let me share here some personal experience. When I was unemployed and I needed support in putting together a good job-seeking strategy, I decided to look for a Career Coach advice. My former employer, who made me redundant, offered to pay for this service so I had a fair freedom in choosing the best possible coaching professional. Instead of taking time, out of desperation to find a job as quickly as possible I decided to go pretty much for the first person I found online. I phoned her, had a nice chat and agreed to start our cooperation. I purposely use the word “cooperation” as I believe that coaching is exactly that - full cooperation and commitment from both parties involved.
The Career Coach lady seemed to be very professional. She shared with me a few tips on how to look for employment, what strategies to use, how to answer difficult interview questions etc. All that was provided to me ticked the boxes in her coaching manual. What was lacking though, was personal connection and empathy. For my liking, perhaps because  I am a woman (I’m using a stereotype here) it is necessary to establish emotional connection in order to achieve successful cooperation. What’s more, in our sessions my coach did not touch upon important topics like skills, motivation, preferences with regard to working environment, self-esteem, confidence, limiting beliefs etc. I strongly believe that it would have helped me in discovering my strengths and building back my self-confidence – the key factors that contribute to achieving goals. As a consequence I continued looking for work for quite a while after I finished my coaching sessions. I rather doubt, that the job I eventually found was an effect of our cooperation.
I also practised coaching with my student colleagues from the Corporate and Executive Coaching course. The outcomes varied as well, although most often we instinctively chose each other, therefore the connection between us appeared naturally. Even though I did not pay for their services, coaching with them was beneficial. I want to point out that paying for coaching can definitely motivate us to engage and progress. Committing financially means that we take it seriously and we obviously expect return on our investment.
I think it is also important to start coaching at the right moment in our lives, i.e. when we feel ready and strong enough to make changes. Coach, of course, should ‘give us wings’ and lift our spirits, but if we are not willing to change and work on ourselves, the results can be rather poor. Unfortunately we may put all the blame on coaching and thus give up the idea of using this kind of services all together.
That's why the connection which is created between us and the coach is so important. Before we start our coaching sessions it could be beneficial to not only talk over the phone, but also meet in person. After all, we open ourselves to someone we like and not otherwise. If we have only a telephone or Skype sessions, we should pay attention to our feelings and impressions, talk about it freely and ask questions.
Who our coach is and what he or she does in life of course dictates the area in which we will be coached. I personally like to know, that my Coach is in a successful relationship themselves, if I’m seeking help in the relationship area. With regards to career or self-development, I like to know that my coach is an expert in this area or has a successful career that I would desire (accordingly to my values). It is not a set in stone rule, but I think that the energy exchange between us and our coach determines the outcome. After all that’s the whole point, isn’t it?
In my view coaching is unquestionably a practice of self-development, which is well worth trying. I just don’t agree with the “Life Coach” term, which is very relative. I would rather change it to Mentor,. Mentor is someone who guides, helps to expand our self awareness and most importantly believes in us.
Therefore I wish you to find a real Master in mentoring!


WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Life Coach. Z definicji jest to osoba, do której możemy zgłosić się jeśli szukamy pomocy w rozwiązaniu jakiegoś problemu osobistego w dziedzinach takich jak np. związek, praca, rodzina, znajomi i wiele innych. Jeśli natomiast potrzebujemy wsparcia na naszej ścieżce zawodowej lepszym rozwiązaniem będzie Career Coach. Sama ukończyłam kurs Corporate Executive Coaching (Coaching w korporacji) i mimo to, że według mnie kurs był tylko wstępem do tej profesji, mogę śmiało stwierdzić, że zawiera on bardzo pomocne narzędzia rozwoju kariery.
Osobiście korzystałam też z usług obu wyżej wymienionych. Jedni pomogli mi bardzo, inni prawie wcale. Dlaczego?


Life/Career Coach to osoba, która zadaje pytania adekwatne do naszej sytuacji, aby pomoc nam osiagnac zamierzony cel. Coach może też prowadzić z nami ćwiczenia odkrywajcące nasz potencjał lub przyczyny naszych niepowodzeń. Zarówno pytania jak i narzędzia coachingowe w postaci np ćwiczeń wizualizacji (wyobrażania sobie różnych sytuacji) mogą skutecznie pomóc nam w osiagnięciu naszych celów. Brzmi fajnie i naprawdę warto spróbować, ale dobrze najpierw upewnić się, że osoba, której usługi wybieramy jest dla nas odpowiednia.

Co przez to rozumiem? Kiedy byłam bez pracy i potrzebowałam wsparcia oraz planu jak tą pracę zdobyć, udałam się do Career Coacha. Mój pracodawca, który zadecydował mnie zwolnić płacił za ten coaching, więc mogłam wybierać. Nie mniej jednak, z desperacji aby jak najszybciej znaleźć pracę zdecydowałam się praktycznie na pierwszą-lepszą osobę, którą znalazłam w internecie. Zadzwoniłam, było miło więc zaczełam z nią współpracę.
Słowa "współpraca" używam celowo, bo uważam, że coaching to nie tylko usługa, z której korzystamy. To pełna kooperacja i zobowiązanie po obu stronach.
Pani owa odnosila wrażenie profesjonalnej. Podzieliła się ze mną paroma cennymi wskazówkami co do tego, jak szukać pracy, strategie jej zdobywania, jak odpowiadać na rozmowach kwalifikacyjnych na zadawane pytania itp. Wszystko, co profesjonalane i mieściło się w schemacie jej coachingu zostało mi udzielone. Zabrakło tylko zwykłej więzi oraz szczerej empatii ze storny tej Pani. Pomogłoby mi to zdecydowanie w odkryciu swoich możliwosci w tamtym czasie i umocnieniu wiary w siebie, co przecież jest kluczem przy osiąganiu celów. Nie było między nami "chemii" i jak to ja lubię nazywać "connection" (z ang połączenie), co dla mnie, może też dlatego że (posłużę się tutaj stereotypem) jestem kobietą, jest niezbędne do nawiązania pomyślnej współpracy. Niestety, na naszych sesjach coachingowych nie zostały też przerobione podstawowe moduły programu coachingu, dotyczące sfery emocjonalnej i psychologicznej czyli np. pewności siebie, poczucia przynależności do danego otoczenia, stawianych sobie organiczeń itp. W efekcie, jeszcze długo po zakończeniu naszych sesji szukałam pracy i raczej wątpie, czy to że ją w końcu znalazłam było skutkiem naszej współpracy.

Praktykowałam również coaching z moimi znajomymi, z którymi razem go studiowałam i tutaj też bywało różnie, ale najczęściej dobieraliśmy się instynktownie i wtedy "chemia" między nami pojawiała się naturalnie. Mimo, iż nie płaciłam za ich usługi, coaching skutkował. Choć muszę tu zaznaczyć, że płacenie za tę usługę może też niesamiowicie mobilizować nas do pracy nad sobą. Dajemy sobie bowiem do zrozumienia, że angaujemy się w poważną sprawę, no i przecież chcemy aby zainwestowane pieniążki się opłaciły!


Myślę, że dobrze też się jest zgłosić na coaching w odpowiednim momencie naszego życia, czyli wtedy, kiedy czujemy się na siłach wprowadzać w nim zmiany. Coach oczywiście pownien nam dodać skrzydeł i podnieśc na duchu, ale jeśli jesteśmy zablokowani i nie chętni do zmian i pracy nad sobą, to efekty mogą być mało zadowalające, a my możemy winić za to właśnie coaching. To rownież może powstrzymać nas przed skorzystaniem z tego typu usług w przyszłości. Dlatego ważna tak bardzo jest chemia, jaka wytwarza się między nami a coachem. Przed rozpoczęciem sesji dobrze jest nie tylko porozmawiać przez telefon, ale rownież spotkać się osobiście. Przecież otworzymy się na kogoś, kogo lubimy, a nie odwrotnie. Jeśli mamy do dyspozycji tylko sesje telefoniczne lub Skype obserwujmy nasze odczucia ze zwiększoną uwagą i nie bójmy się zadawać pytań. Kim nasz coach jest, co robi w życiu oczywiście w zależności od tego, nad jakim tematem będziemy pracować.

Ja osobiście lubię, kiedy osoba, która udziela mi coachigu np. na tematy zwiazków sama w takim się znajduje i jest on udany. Jeśli chodzi o karierę, czy o pracę nad sobą, lubię kiedy ta osoba sama nad sobą pracuje i ma karierę, której bym pozazdrościła (relatywnie do moich wartości). Nie jest to regula, ale myślę, że energia, którą wymieniamy z naszym coachem w dużej części stanowi o powodzeniu coachingu. A przecież o to w końcu chodzi.

Coaching to moim zdaniem niekwestionnowana praktyka samo rozwoju, której warto doświadczyć. Nie lubię tylko nazwy Life Coach. Life - życie, według mnie to pojęcie bardzo względne i się nie definiuje. Raczej bym użyła określenia "Mentor". Mentor, to ktoś, kto prowadzi, uświadamia, a co najważniejsze - w nas wierzy.

Daltego Mentora przez duże "M" Wam życzę!

16/04/2013

Fashion Blogs - Phenomena of the Usual / Fashion Blogs - Fenomen Zwykłości

Macademian Girl - Fashion Blog by Tamara Gonzalez Perea


For some time now I have been looking at a few blogs dedicated to fashion. They are run by women, who present with a passion their individual creations on their ‘proud’ bodies, which seem to be very thankful to them for adorning them with the beautiful pieces.
I must admit that I admire them for their courage (because surely that is at least partially required for publicizing their image and exposing themselves for the judgment of other people) and a vast selection of ideas for outfits. I can also confess that I often draw inspiration from these ideas. At the end, this is what it’s all about.

Although I had already drawn up a short list of my favorite fashion blogs, which I often look at, I keep on ‘monitoring’ what else is happening in ‘fashion blogosphere’. I also came across those blogs, about which I would like to forget, or qualify them with a ‘what are you doing woman? 'category’.
There are a massive amount of fashion blogs on line. I would like to talk here only about those, established by the girls that were not a celebrity or famous their blogs were founded.

What is it that is so fascinating for me and hundreds of other readers (besides, of course, the love of fashion) that makes me spend so much (read: too much) time, looking at other people's fashion blogs?

Firstly, a fashion blogger doesn’t need to have legendary measurements of 90-60-90 (traditional European standard 90cm bust, 60cm waistline, 90cm loin) or less to be (not become) a model. Not for a blog about fashion. There is no need to be tall, and no pressure associated with working in the modeling industry. At least not yet…

Pretty much, every person who believes in herself and wants to show her image to others can set up a blog about fashion. If at the same time the posts will demonstrate the so-called good taste and show determination on posting regular entries, success will come in a matter of time.



Secondly it is not a celebrity, whom I might have enough of. It’s a woman, who is one of us. The probability that she would answer to our comment (certainly to an interesting one) is high. When writing to a celebrity – low in the best case scenario. I also noticed, that many commentators ‘innocently’ send links to their own blogs in the comment fields. This is actually practical way to ‘comment’, however it is a strong encouragement to view those blogs on regular basis (and not only those about fashion).


For me, this ‘ordinariness’ is the most appealing. That's how far (or not far at all), a person can get leading such a blog. I realise that some "bloggers" (sorry, I know there are some who do not like this term, but at this point it seems to me the most appropriate) have reached the impressive heights of success. Thus are evidently and heavily promoted by all kinds of companies, which leads to killing the original ‘ordinariness’ (which I admire), and the commercialization of the entire project. However, it would be a sin not to place congratulations for their courage, determination and pride in their bodies, which isn’t commonly found in society today.

Finishing with a sentence of the day: The clothes do not make a man, but a man has to wear the clothes ;0



WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Od jakiegoś czasu regularnie przyglądam się kilku blogom poświęconym modzie damskiej, prowadzonym przez urodziwe kobiety i dziewczęta, które z pasją prezentują swoje wdzięczne kreacje na nie mniej wdzięcznych im za to ciałach.
Przyznam się szczerze, podziwiam je za odwagę, bo przecież ta jest choć w części potrzebna przy upublicznieniu swojego wizerunku i mimowolnym wystawieniu się na ocenę innych ludzi, oraz niewyczerpane pomysły w doborze strojów. Zaznaczę również, że często czerpię inspiracje od owych pań, a w końcu przecież o to im chodzi.
I choć zdążyłam już sporządzić krótką listę moich ulubionych blogów o modzie, na które często zaglądam, to również, chcąc nie chcąc, natknęłam się na takie, o których chciałabym zapomnieć lub zakwalifikować je do kategorii: “Co ty robisz dziewczyno?” 
 
Obu wyżej wymienionych jest mnóstwo, przy czym podkreślam, że wypowiadam się tutaj tylko na temat blogów prowadzonych przez te dziewczyny, które zanim je założyły nie były jeszcze znane.

Co mnie i rzesze innych czytelniczek tak fascynuje w poświęcaniu tyle czasu na oglądaniu cudzych kreacji na fashion blogs, poza odwieczną miłością do mody samej przez się?
Po pierwsze – nie trzeba mieć legendarnych wymiarów 90-60-90, aby zostać modelką na blogu. Nie trzeba wysokiego wzrostu oraz nie ma presji związanej ze środowiskiem modelek. Przynajmniej jeszcze nie...
Tak naprawdę każda osoba, która w siebie wierzy i chce podzielić się swoim image, może założyć bloga o modzie. Jeśli przy tym wesprze go tzw. dobrym gustem oraz determinacją w zamieszczaniu regularnych postów, to droga do sukcesu powinna być tylko kwestią czasu. 
 
Po drugie – to nie jest jakaś celebrytka, której mam prawo czasami mieć dość (stosunkowo nowe słowo w języku polskim, a już go nie lubię), tylko jedna z nas.
Prawdopodobieństwo, że odpisze na nasz komentarz (oczywiście interesujący) jest wysokie. Na odpowiedź od celebrytki – w najlepszym przypadku niskie. Zauważyłam też, że wiele osób komentujących “niewinnie” wstawia linka do swojego bloga. To jest akurat "praktyczna" forma komentowania, ale też duża zachęta do zaglądania na blogi regularnie (nie tylko te o modzie oczywiście).
To właśnie ta “zwykłość” w internecie jest dla mnie najbardziej pociągajaca. To, jak daleko (lub niedaleko) można zajść, prowadząc takiego bloga. I choć niektóre blogerki (przepraszam, wiem, że są tacy, którzy nie lubią tego określenia, ale w tym momencie wydaje mi się ono najbardziej odpowiednie) osiągnęły imponujący sukces, a co za tym idzie, są ewidentnie promowane poprzez wszelakie koncerny, (co prowadzi do zabicia tej ich pierwotnej “zwykłości” oraz komercjalizacji całego przedsięwzięcia), to i tak żal by było nie złożyć gratulacji za odwagę, determinację i jakże nie docenioną w naszym świecie wiarę w swoje ciało. 


Kończę sentencją dnia; Nie szata zdobi człowieka, ale człowiek szatę nosić musi ;0 


14/04/2013

Passport to a better destiny / Paszport do lepszego jutra



It was in the year 1999 when I finally obtained my first passport, at the age of 19. I had never had the opportunity to go abroad when I was younger, even though it was one of my greatest dreams, so applying for a passport was pointless. Many years have passed since then and my first passport expired, so I was issued the latest generation of a biometric one (!)

My first passport remembers those interesting times, when one was obliged to purchase a return ticket when flying out of Poland. On top of that a Pole could stay in the EU member countries only for a limited period of time.
Yeah, life was tough. Going to Italy, for example, I could stay there legally as a ‘tourist’ for up to three months. If I extended my stay I would become an illegal immigrant, in Italian called ‘Clandestina’. A similar law applied in Spain. I had already had a residents and work permits for Italy, but they did not entitle me to stay and work in Spain. I therefore spent 4 months there, unsuccessfully looking for a job. Every job offer was withdrawn once it was clear that I had no ‘papeles’ – documents that entitled me to work legally. Well, my Polish passport did not impress anybody. I was not an EU citizen, so the door to those ‘sectors of life’ (the right to live and work) was shut for me.


In Colombia, where I went next, it was quite different. Even though I held the same Polish passport and I didn’t have any work permit, I managed to find a job as a bilingual receptionist. Mind you, it was not just an ordinary hotel, it was the most prestigious 5 star hotel in Bogotá, owned by none other than the Colombian Army! It was the best guarded hotel in the city (or in the whole country, for that matter) and it was visited by politicians, stars and other celebrities. I did not last long there but I gained priceless experience and I enjoyed my co-workers’ friendliness and hospitality. I recall that the foreigners were met with opened arms in Colombia. I am not sure whether this applied to all nationalities but definitely to the majority of them. There are not many of them in Colombia, and Colombians love their country, therefore they treat an incomer rather like a blessing than a potential enemy. I can’t resist noticing, that in ancient times the Indians had a similar attitude and it ended badly for them. The more I would like to congratulate for their openness and courage!

As I said, being a Pole in Colombia I was treated like a “princess”. There, as opposed to Europe or USA, I was one of very few visitors from Poland, therefore I was unique, intriguing and perhaps that was a reason for my 'magnificence'. Besides, I came from a faraway country which never harmed Colombia in any way (as far as I am aware). Surely, the Polish Pope added to my popularity, as Colombia is a Catholic country. (Although I’m rather far from being a saint )

Going back to the topic, my employer in Bogota wasn’t willing to help me with obtaining the work permit so I had to leave my receptionist job. To be precise I was suggested to leave, which I was absolutely fine with, as I did not wish to bring me nor the hotel management any trouble. (Besides, they had more than enough problems to deal with!)
I never found another job in Colombia. Perhaps I wasn’t that adored as I thought?

In the meantime many things changed and in 2004 Poland joined the European Union. Polish borders opened to the West and even though we still could not legally work in all EU states, three kind countires (Ireland, Great Britain and Sweden:)) opened their job markets to Poland and other new members from Central Europe. I was not “Clandestina” anymore and I did not have to look for work without ‘papeles’. I left Colombia and soon after arrived in Scotland, where I immediately found employment. I began a new chapter in my life, a “legal” one for a change, and could finally travel almost anywhere in Europe on a “one way” ticket!

Now, when I have seen more than half of Europe, when I can even travel to some countries out of the continent with no visa, the memory of the past starts fading away. I shall never forget these times, when I could not just head off somewhere because I wanted to. What’s more, my mum during the Communism had no passport at all and the right to obtain it was far from obvious.

A passport surely opens doors to the world but can also determine which of them remain shut.





WERSJA POLSKA / POLISH VERSION




Mój pierwszy paszport wyrobiłam sobie dopiero w 1999 roku mając 19 lat. Nigdy przedtem nie miałam okazji wyjechać za granicę, mimo tego, że bardzo o tym marzyłam. Dopóki nie miałam możliwości wyjazdu nie było więc sensu składać podania o paszport.

Od tego momentu upłynęło już kilkanaście lat i mój pierwszy paszport zdołał się już nawet przeterminować, więc wyrobiłam sobie nowy, i to w zaawansowanej wersji elektronicznej!

Mój pierwszy paszport za to pamięta czasy, kiedy wylatując z Polski musiałam mieć wykupiony od razu bilet na powrót, a w danym kraju mogłam przebywać określoną liczbę dni lub tygodni. Nie było łatwo. Mieszkając np. we Włoszech mogłam przebywać tam legalnie jako “turystka” tylko do trzech miesięcy. Gdybym sobie ten pobyt przedłużyła, oznaczałoby to, że jestem tam nielegalnie, czyli Clandestina.

Podobnie było w Hiszpanii. Miałam już wtedy dokumenty uprawniające do legalnego pobytu i pracy we Włoszech, ale nie pozwalały mi one na to w Hiszpanii. Spędziłam tam 4 miesiące bezskutecznie szukając zatrudnienia, bo jakiekolwiek mi zaoferowano, zaraz zmieniano zdanie, kiedy wychodziło na jaw że nie mam “los papeles”, czyli dokumentów uprawniających do legalnej pracy.
Cóż, mój polski paszport nie powalał nikogo na kolana. Nie byłam obywatelem Unii, więc drzwi do pewnych obszarów życia, które dla jednych są podstawą prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie (czytaj: prawo do zamieszkania i legalnej pracy) dla mnie pozostawały zatrzaśnięte.

W Kolumbii już było inaczej. Mimo, że byłam posiadaczką tego samego paszportu oraz nie miałam pozwolenia na pracę i tak udało mi się ją znaleźć. Zostałam dwujęzyczną recepcjonistką! I to nie byle gdzie, tylko w najważniejszym hotelu w Bogocie należącym do Armii Klolumbijskiej! Hotel, z racji tego, że był najlepiej strzeżonym hotelem w mieście (przypuszczam że i w całym kraju) był odwiedzany przez polityków, gwiazdy i gwiazdeczki. Długo tam miejsca “nie zagrzałam”, ale zdobyłam bezcenne doświadczenie i mogłam rozkoszować się bardzo uprzejmym traktowaniem mnie przez współpracowników. W Kolumbii bowiem uwielbia się obcokrajowców. Nie wiem, czy ze wszystkich krajów świata, ale na pewno z większości. Nie ma ich tam wielu, a Kolumbijczycy kochają swój kraj i traktują przybysza z zewnątrz raczej jak błogosławieństwo niż najazd wroga. Dla przypomnienia Indianie kiedyś tez tak tam postępowali i źle się to dla nich skończyło... Tym bardziej gratulacje za otwartość i odwagę!
Tak więc ja jako Polka w Kolumbii, byłam traktowana jak księżniczka. W przeciwieństwie do Europy czy USA, byłam pewnie jedną z nielicznych osób z Polski i to stanowiło o mojej wyjątkowości. Byłam z dalekiego kraju, który nigdy nic Kolumbii nie zawinił, wiec byłam oryginalna, ciekawa i z założenia dobra. Pewnie nasz Papież też się w jakimś stopniu do mojej popularności przyczynił, bo Kolumbia to katolicki kraj, choć mnie do świętości raczej daleko.
Nie mniej jednak, dlatego iż nie byłam legalnie zatrudniona, a dokumentów pracodawca nie zamierzał mi wyrobić, zmuszona byłam odejść z hotelu. Od tamtego momentu już nigdzie nie zostałam w Kolumbii zatrudniona. A może wcale nie byłam taka lubiana jak mi się wydawało?

W międzyczasie wiele się zmieniło. W roku 2004 Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Granice się otworzyły i choć jeszcze nie mogliśmy pracować legalnie we wszystkich krajach wspólnoty, to trzy przemiłe kraje takie jak Irlandia, Wielka Brytania i Szwecja otworzyły rynek pracy dla Polski i pozostałych nowych członków z Europy Centralnej. Już nie byłam Clandestiną i nie musiałam szukać pracy bez papeles. Wyjechałam z Kolumbii i wkrótce po tym wyruszyłam do Szkocji, gdzie błyskawicznie i bez problemu znalazłam pracę. Rozpoczęłam nowy rozdział w moim „legalnym” życiu.
Ba! Mogłam też - i oczywiście nadal mogę - podróżować (niemal) po całej Europie z biletem w jedną stronę!

Teraz, kiedy już zwiedziłam połowę Europy, kiedy nawet do wielu krajów poza kontynentem mogę jechać bez wizy, czasami zapominam jak to było kiedyś, kiedy nie mogłam sobie ot tak gdzieś pojechać. Natomiast moja mama w czasach komunizmu w ogóle nie miała paszportu, a prawo do jego wyrobienia nie było wcale takie oczywiste.

Paszport może otwierać wiele drzwi na świat, ale może również określać w którym kierunku je otworzy.





12/04/2013

Sweet like Lille / Słodkie Lille

I went to Lille for Christmas last year. I heard it was a very nice place and it fully met my expectations. I did not expect, however, that I would fall head over heels in love with it. Lille isn't just an adorable small French town - it is a decent size city with its special aura. The streets of the old town seem to have no end, and the people... well ... they really came across as very friendly and helpful. I tried to speak French at all times and it worked wonders. Simple as that. One of my French friends told me, that people of Northern France have much warmer hearts than the rest of the country. Some say that it's all due to poor weather, so the locals try to make up for it with their attitude. I was warmly welcomed indeed, even though it was December :)

**********


Zeszłe Święta Bożego Narodzenia spędziłam w Lille. Przed wyjazdem słyszłam, że jest to bardzo ładne miejsce i ujrzałam to, czego oczekiwałam. Aczkolwiek nie spodziewałam się, że po prostu się w nim zakocham! Lille to nie jest jakieś śliczne fancuskie miasteczko. To duże miasto ze swoją własną niepowtarzalną energią. Słodkie uliczki Starego Miasta wydają się nie mieć końca. Ludzie... Dla mnie byli bardzo przyjacielscy i uprzejmi. Oczywiście starałam się porozumiewać po francusku przy każdej okazji i to wystarczyło. 
Jedna moja francuska koleżanka powiedziała mi, że ludzie z Pólnocnej Francji mają "cieplejsze serca" w porównaniu do tych z reszty kraju. Rekompensują tym ich pogodę, która nie jest najlepsza. Rzeczywiście. Czułam się ciepło powitana w tym  mieście, mimo ze było to w grudniu:) 


 



Another reason to fell in love with Lille is that it's just over an hour train journey from London St Pancras. Sweet weekend escape!

Actually the weekend has just began... Have a great one! 

****** 


I jeszcze jeden powód, dla którego warto zakochać się w Lille; jest tylko ponad godzinę jazdy pociągiem od stacji London St Pancras. Słodka, weekendowa ucieczka!

No właśnie, miłego weekendu życzę!

09/04/2013

Talk to me softely (over the phone) / Mów do mnie czule (przez telefon)



Today the topic will be both practical and sensual, by analysing our professional phone calls. Practical, because I'll share tips on how to talk over the phone in order to be listened to, and taken seriously. Sensual, because it will be about using a slow and deep tone of voice.  

Phone calls, regardless of whether they are professional or personal can be a tricky business. How well the conversation proceeds can depend on some factors outside of our influence. For example, simply lack of eye contact, not being able to see how the person we talk to looks (which actually has its pluses, because it stops us from judging on appearance that can lead to negative or positive influences) or what body language he or she uses.
So what should we do if we want our phone call to be more effective and enjoyable? 
Surely if we don’t have to, we should not be calling on days when we are feeling down, stressed or nervous etc. The person at the other end the of phone could immediately sense our feelings and treat us the same way (unless we are calling a helpline to confess why we feel down!).

Anytime I make a call in order to sort something out or resolve a problem I stick to three simple rules:

  1. I introduce myself and ask (if the situation requires) the person if this is a good time to talk.
Assuming that I am talking to the right person:

  1. I explain concisely what I am calling for. Sometimes prior to the call I write down the bullet points I want to discuss. This helps me to describe the situation clearly which helps the person I am talking to respond to my requests appropriately. 
     
  2. I speak with my calm, balanced and firm tone of voice, and if the situation allows, I add a bit of humour.

Let’s expand now on point three; tone of voice. 
Speaking fast or explaining quickly ‘what happened’ will not only confuse the recipient, but he or she might also ‘switch off’ and not concentrate properly on helping us. 
So called ‘switching off’ can happen when we get aggressive in our words, tone of voice or use offensive phrases etc. 
Although I don’t want to touch on this subject, assuming we all realize the effect such  behaviour can have.
We therefore should speak slower on the phone than ‘normal’ in reality. What I mean by this is to deepen the sound of your voice. I would describe it as softening the tone. Not seductive yet, but almost! It works well with no exception to the person’s gender. 
I will give you an example. In my work (a call centre) I have often to pick up calls from random people, who call back because they saw our number on their mobile and want to find out why we called. When answering these calls I must explain to them that it was only a market research call. Tell me, how many people would like to hear that? At least here in England - none. So they slam down the earpiece, get wound up, swear, and in the best case scenario they are just snappy and don't say ‘bye’. 

Since I have adapted my ‘strategy’ of slow talking, I swear that 95% of these calls end up well. I say “It was only a market research call. Nothing to worry about” in a deep tone. Then the caller replies: “Oh, OK no problem”. Even though he or she didn't like what they heard I will only feel their disappointment (no, unfortunately you have not won the lottery, you did not get the job, that you applied for a month ago, I am not the chick from the pub whom you gave your number last week!!) rather than hear it, sometimes in uncensored words.

The sense of humour which I also mentioned in point 3, as you can probably imagine is a matter for each individual. It is better not to joke than to say something that could offend rather than amuse. Although if we are gifted with the intelligence required for a sense of humour, the danger for us is to know when to joke.

 

Regarding a firm tone of voice, this should be applied depending on how serious the matter we are calling about is. For this tone to be credible it must come from not only from our lips, but also from the inner of our body. It is like a type of energy, which we are sending to the person we are talking to. When its fake it's easy to sense and we can achieve the opposite outcome to what we intended. In summary, the energy which we ‘transmit’ to recipients adds the most meaning to our phone calls, and the tone and speed of our voice is what generates it.


WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Dzisiaj będzie praktycznie i zmysłowo. Chodzi o profesjonalne rozmowy przez telefon. Praktycznie, bo podzielę się paroma wskazówkami jak rozmawiać przez telefon, tak żeby nas nie tylko słuchano, ale i wzięto na serio. Zmysłowo, bo będzie o wolnym i głębszym tonie głosu, którego powinniśmy podczas takich rozmów używać.

Rozmowy przez telefon czy to profesjonalne czy też osobiste mogą być kłopotliwe. Jest bowiem parę czynników, które kładą silny nacisk na to, jak przebiega rozmowa i na które nie mamy wpływu. Są to np. brak kontaktu wzrokowego czy po prostu nie widzenie, jak dana osoba wygląda (to akurat ma również swoje plusy, bo nie możemy osądzać wtedy rozmówcy po aparycji) i jaką mowę ciała stosuje. Co zrobić, aby było skutecznie, ale przyjemnie? Na pewno jeśli możemy nie dzwońmy w dniach kiedy mamy doła lub kiedy jesteśmy zdenerwowani. Osoba po drugiej stronie natychmiast to wyczuje I potraktuje nas tak samo jak się czujemy (chyba że dzwonimy na linie pomocy w sprawie naszego doła!).

Za każdym razem, kiedy dzownię, aby coś załatwić lub rozwiązać jakiś problem staram się trzymać trzech prostych reguł:
  1. przedstawiam się i jeśli sytuacja tego wymaga pytam, czy osoba z którą rozmawiam ma dla mnie czas.

Zakładając że rozmawiam z właściwą osobą:

  1. rzeczowo tłumaczę po co dzwonię. Czasami zapisuję sobie na kartce w paru punktach jakie kwestie chcę w tej rozmowie poruszyć. Pomaga to w klarownym opisaniu sytuacji, a wtedy nasz rozmówca jest w stanie na nie odpowiednio zareagować.
  2. mówię spokojnym i zrównoważonym głosem, a jeśli sytuacja pozwala dołączam do tego nutkę humoru.

Rozwińmy teraz punkt trzeci; ton głosu. Mówiąc szybko i tłumacząc na prędce 'co się stało' wprowadzimy naszego rozmówcę nie tylko w stan niezrozumienia po co dzwonimy. Często też osoba ta 'wyłączy się', a co za tym idzie nie skoncentruje się aby nam efektywnie pomóc. Wyłączenie naszego rozmówcy może nastąpić również kiedy będziemy agresywni w swoich słowach i tonie, używali obraźliwych określeń itp. Nie o tym tutaj jednak chciałam, bo zakładam, że wiemy jaki efekt może przynieść tego typu zachowanie. Mówmy więc wolniej niż byśmy mówili normalnie w rzeczywistości. Mam na myśli pogłębianie brzmienia słów. Określiłabym to ''zejściem z tonu''. Doskonale działa ton prawie “uwodzący” i to na wszystkich bez wyjątku na płeć.

Podam przykład. W mojej pracy bardzo często odbieram rozmowy od przypadkowych ludzi, którzy oddzwaniają widząc nasz numer na swojej komórce, bo chcą się dowiedzieć, po co dzwoniliśmy. Ja odbierając taki telefon muszę im wytłumaczyć, że to była tylko rozmowa w sprawie analizy rynkowej pewnego produktu np dostawcy ich sieci komórkowej. Powiedzcie mi kto chciałby to usłyszeć? Przynajmniej tutaj w Anglii - nikt. Więc ludzie trzaskają słuchawką, wkurzają się, klną, a w najlepszym przypadku są po prostu oschli, zimni i nie mówią nawet 'Dowidzenia'. Odkąd obrałam 'strategię' mówienia wolno, przysięgam że 95% takich rozmów kończy się dobrze. Mówię głęboko: “To była tylko rozmowa dotycząca analizy rynkowej, nic ważnego” i wtedy dzwoniący mówi “Aha, ok, no problem”. Nawet jeśli nie spodobało mu się to co usłyszał, to ja tylko poczuję to jego rozczarowanie (no nie, niestety nie wygrałeś na loterii, nie dostałeś tej pracy w Google o którą się starałeś w zeszłym miesiącu, ja nie jestem tą laską z baru, której dałeś swój numer!) zamiast go usłyszeć, czasem też w niecenzurowanych słowach.  
Kwestia humoru w punkcie trzecim, jak się domyślacie, jest sprawą indywidualną. Ogólna zasada to - lepiej nie żartować, niż palnąć coś, co z żartem ma niewiele wspólnego. Jednak jeśli natura obdarzyła nas darem 'mądrego żartu', nic takiego nam nie grozi. Co do stanowczego tonu głosu to powinien być on 'zastosowany' w zależności jak poważna jest sprawa w której dzwonimy. Aczkolwiek aby taki stanowczy ton był wiarygodny musi pochodzić z wnętrza naszego ciała, a nie tylko z ust. To coś jak rodzaj energii, którą wysyłamy do naszego rozmówcy. Udawany, można łatwo wyczuć i osiągnąć skutek odwrotny do zamierzonego. 
Podsumowując, to energia jaką 'transmitujemy' do naszego rozmówcy ma największe znaczenie przy pomyślnych rozmowach telefonicznych, a ton i tempo głosu tą energię właśnie generują.