12/03/2014

A Child of the West / Dziecko Zachodu


The photos from the monastery are ready to go. I developed them, signed them at the back, put into envelope and will send them to Myanmar tomorrow. It is meant to be a little gift, thought from me to this amazing people to say thank you for having us there.
Going through the photos unsurprisingly, brought back the memories of Myanmar, the monastery and most importantly the children we taught. Beautiful, happy faces full of joy and vibrant energy. They would run towards us to giving us "the five", calling us with a graceful Hello and clambering all over us to carry our stuff for us. Whatever we had in our hands in that moment; a bag, a camera, a bottle of water or even a coffee sachet, they would grab it from us to carry it into the classroom. Once we got there we would find everything in the right place.

They could be 5 or 10 or a bit more, never mind, all perceptive aware and in touch with their surroundings. When my mobile dropped out of my pocket, before I even managed to turn around a little voice was calling "...eacher, eacher.." (Teacher) and passing my phone back to me. When I was watching one of their local festivals and couldn't really see the performance one of the pupil girls who I met that evening just picked me up, so I could see it! Along with her other girlfriend they were checking if I am OK, not cold, not thirsty not hungry... giving me fruits, their snacks... Oh my God!

Have you ever experienced a ten year old looking after you as an adult? I never had before coming to Myanmar. I haven't even seen this when growing up in a fairly respectful society of communist Poland - with old school values in a rather collective awareness.
To me this was a big thing. An eye opener. Not that there is anything wrong with the kids from the West, but after experiencing this unconditional love being given from those little ones who sometimes do not have even the parents to look after them I can't see how could I just simply have a kid here in the West raised in "our" way of being.

On our last day when leaving the monastery the children were those happy and strong to say goodbye with no fuss. I was the one who had a tantrum. Crying my tears out like... a child of the West for most of the time ;)



WERSJA POLSKA / POLISH VERSION



Zdięcia z zakonu w Birmie są gotowe do wysłania. Wywołałam je, podpisałam, włożyłam do koperty i zamierzam wysłać je jutro. Ma to być taki mały upominek ode mnie aby podziękować tym niesamowitym ludziom za to, że miałyśmy przyjemność u nich gościć.

Przygotowywanie tych zdięć do wysyłki, jak by się można był tego spodziewać przywołało wspomnienia z Birmy, zakonu i co najważniejsze, dzieci które uczyłyśmy. Śliczne, wesołe buzie pełne radości i wigoru. Biegały do nas aby przybić nam piątkę, co chwilę wołały do nas wdzięcznie "Hello!" i dosłownie obstakiwały nas, bo chciały nam nieść wszytko to, co miałyśmy w rękach w danej chwili: torebkę, aparat fotograficzny, butelkę wody czy nawet saszetkę z kawą. Zabierały te od nas wszystko, a po chwili orientowałyśmy się, że wszystkie te rzeczy są na swoim miejscu w klasie. 

Dzieciaki miały pięć, dziesięć lat czy może odrobinę więcej... nie ważne, wszystkie były bardzo spostrzegawcze i miały oczy naokoło głowy. Kiedyś niespodziewanie wypadł mi telefeon z kieszeni moich spodni i jeszcze znim zdążyłam się odwrócić, aby go poszukać słyszałam mały głosik: "...eacher, eacher.." (Teacher) i już sprytna rączka jednego z małych mniszków mi go podała. Innym razem przyglądałam się spektaklowi na lokalnym festiwalu i nie bardzo mogłam zobaczyć co się dzieje na scenie więc jedna z uczennic, którą tego wieczoru na nim spotkałam, po prostu podniosła mnie do góry! Razem ze kilkoma innymi dziewczynkami cały czas pytały mnie czy nie jest mi zimno, czy nie jestem głodna, czy nie chce mi się pić, dawały mi owoce, swoje słodycze... Nie mogłam uwierzyć!

Czy kiedykowiek opiekował się tobą jakiś dziesięciolatek ? Oczywiście mam na myśli w twoim dorosłym życiu. Mi się to przed wyjazdem do Birmy nigdy nie zdarzyło. Nie widziałam czegoś takiego nawet dorastając w raczej szanującym się społeczeństwie komunistycznej Polski - w tradycyjnym już wychowaniu i chyba w kolektywnej świadomości.
Dla mnie to wielkie przeżycie. Otwierające umysł i oczy. Nie, żeby było coś nie tak z dziećmi Zachodu, ale po doświadczeniu tej bezwarunkowej miłości ze strony tych młodych duszek, które czasem nawet nie mają rodziców do opieki nad nimi, jakoś nie widzę siebie mając dziecko wychowane tutaj, w "naszym" sposobie bycia.

W dniu, wyjazdu z zakonu dzieciaki były jak zwykle radosne i silne, pożegnały się bez grymasu. Za to ja zrobiłam scenę. Płakałam wylewając łzy jak... dziecko Zachodu ;)













No comments:

Post a Comment